Emile i Juliette to para idealna. Są razem od ponad sześćdziesięciu lat, a ich miłość każdego dnia rozkwita na nowo. Po przejściu Emile’a na emeryturę postanawiają przeprowadzić się do domu, który marzył im się niemalże od zawsze. Gdzieś na wsi, z dala od reszty ludzkości. Dom z ich snów, dom, w którym w końcu będą mogli się sobą nacieszyć i nikt nie będzie im w stanie przeszkodzić. A przynajmniej takie mają początkowo przekonanie. Aż do czwartej po południu, już pierwszego dnia, kiedy w ich drzwiach zjawia się jedyny sąsiad, będący lekarzem, co początkowo dodatkowo ich cieszy. Wszak w tym wieku obecność lekarza gdzieś w pobliżu okazać się może bardzo pomocna.

Sąsiad to jednak dość specyficzny. Małomówny, jakby nieśmiały, zawstydzony, wypija kawę i puntkualnie o szóstej się żegna. A potem zaczyna się prawdziwy cyrk, bo pan Bernardin zaczyna odwiedzać Hazelów codziennie, o tej samej porze, siadając w swoim fotelu, domagając się kawy, a na każda próbę rozmowy reagując pogardliwym spojrzeniem i zaszczycając gospodarzy jedynie zdawkowym tak lub nie przez bite dwie godziny. Wtedy już wiadomo, że to nie nieśmiałość, nie zwyczajne skrępowanie na widok obcych osób. I co z takim dziwnym gościem zrobić? Wyprosić go nie ma jak, Hazelowie to ludzie zbyt uprzejmi, nieotwieranie drzwi grozi ich wyważeniem, zagadać gościa nie sposób, a milczeć przez dwie godziny też nie bardzo się małżeństwu podoba. Więc może by tak zaprosić pana Bernardin na kolację? Najlepiej w towarzystwie żony.

Coraz bardziej podoba mi się proza Nothomb, choć nie powiem, początki były ciężkie i o mało co nie porzuciłabym całkiem znajomości z jej twórczościa. Kwas siarkowy jednak skutecznie przekonał mnie do tego, by przeczytać każdą z jej książek, tym bardziej, że każda liczy niewiele ponad stos stron, więc wiele czasu nie zajmują. W Krasomówcy Nothomb po raz kolejny głęboko wchodzi w psychikę swoich bohaterów, a przy tym rysuję postacie tak interesujące i tak w swoich zachowaniachaniach skrajne, że czytelnik koniecznie chce wiedzieć jak to starcie charakterów się zakończy. I z powodu tej swojej ciekawości i niecierpliwości, a także masy niekończących się pomysłów na zakończenie może się bardzo zawieść. Ja się zawiodłam. Mam wrażenie, że Nothomb lubi takie przewidywalne, proste rozwiązania, których można się domyślić już na samym początku. Ja chciałabym, żeby czymś mnie zaskoczyła, żebym doznała jakiegoś wstrząsu, żebym zastanawiała się czemu skończyło się tak, a nie inaczej, i kto zawinił. Może następnym razem. A może w tym tkwi właśnie cały urok Nothomb, aby dostarczać czytelnikom to czego właśnie się spodziewają.

Ocena: 4,5/6

Amelie Nothomb, Krasomówca, Warszawa, MUZA SA, 2002.