Wyobraź sobie, że pewnego dnia w twoich drzwiach staje… mamusia. Niby nic, prawda?Wizyta u własnego dziecka, to przecież żadna zbrodnia. Nawet jeśli odbywa się bez żadnej zapowiedzi, bez choćby odrobinki jakiegokolwiek uprzedzenia. Musisz jakoś przetrawić bajzel za swoimi plecami, na który mamusia zaraz zacznie kręcić nosem. I pustą lodówkę, która na sto procent jej się nie spodoba. Trudno, takie rzeczy się po prostu zdarzają, trzeba przeżyć, przeczekać… Godzinka, może dwie i zacznie się zbierać do domu. A jeśli jednak nie?

Carol, Gillian i Helen to kobiety, które połączyła szkolna przyjaźń ich synów. I choć chłopcy dziś są już dorośli i coraz rzadziej się spotykają, to mamusie nadrabiają za nich z nawiązką, spotykając się przy każdej możliwej okazji… i chętnie narzekając na brak zaangażowania ze strony swoich dzieci. Z takiego narzekania właśnie pewnego dnia rodzi się pomysł, by synusiów swoich nawiedzić i w celu odbudowania zaniedbanych rodzinnych więzi zostać u nich na cały tydzień. Brzmi trochę jak horror? Dla Matta, Paula i Daniela to z pewnością będzie horror, tym bardziej, że każdy z nich prowadzi życie, które niekoniecznie spodoba się ich mamom…
Matt to typowy bawidamek. Pełni funkcję dyrektora artystycznego w piśmie dla panów i właściwie co wieczór przyprowadza do domu inną kobietę. Najczęściej bez wieku i imienia, bo po co zaśmiecać sobie pamięć. Paul jest nieco bardziej ustatkowany, aczkolwiek do założenia rodziny też mu raczej daleko. W przeciwieństwie do Matta nie bawi go nawiązywanie łatwych romansów. W uczuciach jest stały, tyle że Paul od dłuższego czasu ma… chłopaka. Najbliżej od przedłużenia własnego nazwiska nie tak dawno był Daniel. Miał piękną dziewczynę, z którą po dłuższym namyśle chciał stworzyć prawdziwy dom. Niestety, namysł był nieco za długi, a dziewczyna miała dosyć czekania – doszło więc do pewnego nieporozumienia, które sprawiło, że Daniel został sam, bez szansy na małżeństwo, za to z ogromnym rozczarowaniem i brakiem chęci do życia. Jak w zderzeniu z tym wszystkim odnajdą się ich matki?
Cokolwiek robiła dla swojego dziecka, kierowała się wyłącznie jego dobrem. Jednak z dziećmi trudność polega na tym, że nigdy nie zapominają ani nie wybaczają. Możesz tysiąc razy zrobić dobrze, a one i tak wypomną ci tę jedną, której nie pochwalały.*
Poza tym, że Otherhood jest lekturą bardzo zabawną i z całą pewnością odprężającą, to daje jednak do myślenia. Dzieci dorastają (często znacznie szybciej niż byśmy chcieli), wyprowadzają się, zaczynają prowadzić własne życie według własnych reguł i realizować własne plany, często zupełnie odmienne od planu, który mieli rodzice. Dokonują własnych wyborów, popełniają własne błędy, na które matka często patrzy z bólem serca, tym większym, gdy uświadamia sobie jak mały ma już na to wszystko wpływ. Dzieci odchodzą, stają się kimś. Często kimś zupełnie innym niż w wyobrażeniach matki. Kim zaś staje się matka, gdy dziecko opuszcza rodzinne gniazdko? Jako mamusia synusia mocno zaczęłam się nad tym zastanawiać. I nad tym, co zrobić, by mój synuś jednak pamiętał w przyszłości o każdym Dniu Matki. Tylko czy w ogóle można to sobie jakoś zapewnić?
Jeśli szukacie książki łatwej i przyjemnej, a przy tym przesiąkniętej dobrym humorem i wcale nie głupiej, oto i ona. Otherhood. Mamusie bez synusiów to rozrywka na poziomie, powieść, przy której można się pośmiać, przy której można się wzruszyć i przy której z całą pewnością miło spędzicie czas. A czasem właśnie tylko o to chodzi, prawda?
William Sutcliffe, Otherhood. Mamusie bez synusiów, Kraków, Wydawnictwo Znak 2019
*s. 75