To prawdopodobnie pierwsza książka, której tematyka, a właściwie bohaterka mnie nie interesowała, ale sięgnęłam po nią ze względu na autorów. A ściślej autorkę. Iza Michalewicz na spotkaniu autorskim (odbywającym się zresztą przy okazji zupełnie innej książki) z taką pasją opowiadała o Violetcie Villas i pracy nad tym reportażem (bo chyba nie odważę się nazwać go biografią), że od tamtej chwili po prostu wiedziałam, że muszę go przeczytać. Pierwsze wydanie ukazało się na kilka miesięcy przed śmiercią VV, drugie uzupełnione o rozdziały napisane już po jej śmierci pod koniec lutego.

– Violetta na zewnątrz zawsze była kimś innym. Zostawiała siebie za drzwiami domu i przekraczała próg już jako inna osoba – opowie nam po latach, bo jej mąż nie będzie więcej chciał rozgrzebywać swojego niezabliźnionego życiorysu. – Nigdy nie powiedziała o sobie słowa prawdy. Nie miała żadnej autorefleksji. To jest osoba o wielu twarzach. Jak talia kart. I sama już nie wie, kim jest.*
Jedni ją kochali, inni nienawidzili, całkiem sporej grupie osób była pewnie zupełnie obojętna, ale jednego nie można jej odmówić – była wielką gwiazdą i zrobiła ogromną jak na ówczesne czasy karierę. Violetta Villas – człowiek-zagadka. Kobieta o niesamowitej barwie głosu i niebanalnej urodzie, niesamowita artystka i miłośniczka zwierząt, a z drugiej strony osoba mocno zagubiona, nie odnajdująca się w roli matki, nieprzystająca do rzeczywistości, tworząca na swój temat mnóstwo legend, w prawdziwości których sama chyba się momentami gubiła. Iza Michalewicz i Jerzy Danilewicz odtwarzają jej życie od momentu, gdy w 1938 na świat przyszła Czesława Cieślak, poprzez pierwsze sceniczne sukcesy i rozkwit kariery, zwłaszcza tej zagranicznej, aż do smutnego końca, kiedy to na powrót Violettą Villas zainteresowały się media i cała Polska. Całe jej niesamowite życie opisane zostało bez odrobiny lukru, bez żadnego koloryzowania i tak, że czyta się to wszystko z wypiekami na twarzy, jak najlepszą powieść.
Janusz Ekiert o niektórych sprawach opowie otwarcie, inne będzie chciał przemilczeć. Wyjdzie z tego obraz kobiety, która umiała szaleńczo kochać, ale nie wiedziała, jak tę miłość przy sobie zatrzymać. Tak bardzo była skupiona na sobie i swojej karierze, chcąc całemu światu udowodnić, że jest jedyna, niepowtarzalna. Po prostu – Violetta Villas.**
Autorzy nie stają po żadnej ze stron. W żaden sposób nie oceniają swojej bohaterki, nie rozwiewają też wielu wątpliwości, które przez lata wokół niej powstały. Przytaczają za to wypowiedzi przyjaciół, sąsiadów, członków rodziny i współpracowników, zaglądają do archiwów, starają się maksymalnie dokładnie odtworzyć życie gwiazdy, która była osobowością tak złożoną, że naprawdę ogromnie trudno dojść jakiejkolwiek prawdy na jej temat. Widać w tej książce ogrom pracy, widać jak wielki wysiłek włożyli w to, by przedstawić całościowy obraz, nie ukrywając także tego, co sama bohaterka zapewne ukryć by chciała.
– Zawsze była w pewnym sensie sobą: dziewczyną, która żyła w swojej wyobraźni, jak w bajce, i widziała siebie jako królewnę. A gdy zderzała się z rzeczywistością, następowały zgrzyty. Bo ona tę bajkę chciała przenieść w rzeczywistość i sprzedawać ją ludziom. […] Żadnych rad nie słuchała. Widziała w sobie wielką artystkę. […] Obłędnie kochała przede wszystkim siebie. […] Gdyby zrozumiała, że musi sobie narzucić pewną dyscyplinę artystyczną, to uzyskałaby niebywałe efekty. Ale ona chciała pozbyć się dyscypliny, bo się w niej wychowała.***
Bez względu na to jakie uczucia żywicie względem bohaterki tej książki, zachęcam was gorąco do sięgnięcia po Villas, bo to opowieść przygotowana z wielką pasją, doskonałym wyczuciem i ogromną dokładnością. Naprawdę świetnie napisany reportaż.
Czesława Gospodarek nie dźwignęła sławy Violetty Villas. Ta sława zagnieździła się w jej lokach jak nietoperz. I nikt nie umiał tego nietoperza wyjąć.****
Iza Michalewicz, Jerzy Danilewicz, Villas, Warszawa, Wydawnictwo W.A.B. 2019
*s. 160
**s. 99
***s.102
****s. 276