Iris (Kate Winslet) jest od kilku lat szaleńczo zakochana w mężczyźnie, który jak się okazuje, właśnie postanowił się zaręczyć. Bynajmniej nie z nią. Amanda (Cameron Diaz) właśnie dowiedziała się o niewierności mężczyzny, z którym od kilku lat dzieli mieszkanie… i życie. Obie, nie potrafiąc odnaleźć się w obecnej sytuacji postanawiają odmienić swój los, rozpoczynając o zmiany miejsca zamieszkania. Przynajmniej na jakiś czas. Ot, choćby na dwa tygodnie, w okolicach Świąt Bożego Narodzenia.

Korzystając z internetowej strony pomagającej w zorganizowaniu tymczasowej wymiany domów, postanawiają wyjechać. W ten sposób Iris trafia do przeogromnego domu, ze wszystkimi możliwymi luksusami, w samym sercu Los Angeles. Amanda ląduje zaś w zabitej dechami wiosce, gdzieś w Anglii, w uroczym, przytulnym domku, w którym w wszelkie wygody (jak chociażby ogrzewanie) trzeba zadbać samemu. 

Obydwie postanawiają unikać facetów jak ognia. I obydwóm, jak łatwo się domyślić, to nie wychodzi. 

Na samym początku filmu pomyślałam sobie: oho, znów się zaczyna, będzie wielka miłość mnóstwo szczęścia i cukru aż do bólu. I… nie, nie pomyliłam się. Jest słodko (głównie za sprawą Diaz), jest uroczo, jest ciepło i radośnie, i… och, uległam temu klimatowi po prostu. Dałam się wciągnąć i choć przecież wiedziałam jak się skończy, bo to film z rodzaju tych zupełnie przewidywalnych, to oglądałam go z uśmiechem na twarzy. Świetna obsada, piękne widoczki, znakomita muzyka, a do tego bardzo ciekawy wątek Arthura Abotta (Eli Wallach), podstarzałego scenarzysty, sceptycznie nastawionego do tego co dzieje się we współczesnym Hollywood. To wszystko plus cudowne Olivia (Emma Pritchard) i Sophie (Miffy Englefield) jako córeczki Grahama (Jude Law), jego czarujący uśmiech, kilka zabawnych scen, dużo romantyzmu i mamy komedię romantyczną, którą warto polecać.

Więc ja polecam. Tym co słodzą dużo, a nawet tym co słodzić nie lubią, bo odrobinka słodkości nikomu jeszcze nie zaszkodziła.