Dziewczyna w lustrze to dla mnie zupełnie nowe oblicze Ahern. Raz, że nie spodziewałam się po niej opowiadań. Dwa, że z krótką formą radzi sobie równie dobrze jak z dłuższą. Trzy, że na naprawdę niewielu stronach udało jej się stworzyć klimat, jakiego do tej pory u niej nie spotkałam.

DziewczynaWLustrze

Dziewczyna w lustrze to tak naprawdę dwa opowiadania: pierwsze, tytułowe i drugie zatytułowane Maszyna wspomnień. Każde z nich jest na swój sposób wyjątkowe, posiada inny motyw przewodni, ma nawet nieco inny klimat, ale łączy je jedno: pewna magia i odrobina niemożliwego, wokół którego skupione są losy bohaterów. W pierwszym niemożliwe z pewnością powinno takie zostać, w drugim… Cóż, jestem pewna, że każdy z nas miał w życiu taką chwilę, że najbardziej na świecie pragnął tego, by niemożliwe stało się możliwe. Chociaż… czy na pewno?

 

Pierwsze opowiadanie zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Od pierwszych stron czuć niepewność, uczucie zagrożenia, może nawet pewnej grozy. Zostajemy wprowadzeni do domu Bellie. Domu pełnego mrocznych miejsc, w którym wszystkie lustra zasłonięte są czarną płachtą. I może nawet nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Bellie i tak nie widzi ani tych luster, ani materiału na nich wiszącego, od lat (a może od zawsze) bowiem jest niewidoma. To jednak nie zmienia faktu, że każdy pokój (…) miał albo całe ściany, albo ich część zasłoniętą czarnymi płachtami*, których Lili – wnuczce Bellie, nie można było za nic ruszać. Dlaczego? Jaką tajemnicę kryją? To odkrywamy powoli, wraz z narastającym poczuciem niebezpieczeństwa. Coraz bardziej zatapiamy się w lekturze, ale też coraz większą uwagę zwracamy na to, co się dzieje wokół, na każdy szmer, na każdy ruch firanki, skrzypnięcie drzwi, a potem… zaczynamy czuć się nieswojo we własnym domu, niechętnie i z ogromną ostrożnością patrzeć we własne lustra. Po przerzuceniu ostatniej kartki zaś myślimy o tym czy umielibyśmy zrezygnować z całego dotychczasowego życia, z miejsca, które dobrze znamy, z osób, wśród których czujemy się dobrze w imię jednej tylko rzeczy, która w tym jednym, jedynym momencie wydaje nam się absolutnie niezbędna?

W Maszynie wspomnień nie ma już tego klimatu, ale jest za to coś innego. Wszystko zaczyna się od sceny spaceru dwojga zakochanych ludzi. Jest zwykły letni dzień, trzymają się za ręce, śmieją się, on ją komplementuje, ona nie do końca radzi sobie z przyjmowaniem tych komplementów, w pobliżu biega jasny labrador. Można by rzec: codzienność. Nagle scena się urywa i poznajemy mężczyznę, który nie jest ani doktorem, ani naukowcem. Niektórzy uważają go za psychologa, lecz nim także nie jest. Jest jedynie mężczyzną, który kochał i dlatego zdobył bogate doświadczenie, nie z tego powodu co robi teraz i z czego jest szeroko znany, ale z powodu swojego życia**. Co łączy go z mężczyzną z pierwszej sceny? Co łączy go z tamtą kobietą? Do tego dochodzimy powoli, nie spiesząc się, nie uprzedzając wypadków, za to popadając w coraz większą melancholię i żal za tym, że pewnych rzeczy nie da się cofnąć, a maszyna wspomnień nigdy pewnie nie będzie istnieć naprawdę.

Teksty zawarte w Dziewczynie w lustrze to krótkie opowiadania, ale ukazują pełen kunszt literacki autorki, która, jak się okazało, potrafi nawet na niewielu stronach zawrzeć wiele. To teksty, które wciągają od pierwszych słów, sprawiają, że wchodzimy w świat przedstawiony przez Ahern i na długo po lekturze nie przestajemy myśleć o jej bohaterach, ale i o sobie. Bo co by było, gdyby…?

Cecelia Ahern, Dziewczyna w lustrze, Warszawa, Świat Książki 2014

*s. 16

**s. 57