Kilometrowe kolejki do sklepów pozbawionych towarów, ogromna radość z zakupów, nawet tych pozornie bezużytecznych, bezustanne przerwy w dostawie prądu, gazu i ciepłej wody, walka o pożywny posiłek i zaskakujące pomysły w gotowaniu czegoś z niczego, ciągła inwigilacja, brak zaufania nawet wśród najbliższych przyjaciół, niepewność co do tego czy we własnej sypialni nie jest się na podsłuchu… Brzmi znajomo? Nie, to nie peerelowska rzeczywistość, to Rumunia pod rządami Nicolae Ceaușescu. I opowieść złożona z niezbyt szczęśliwszych wspomnień dziś dojrzałej kobiety, wówczas osiemnastolatki u progu dorosłości, na krótko prze maturą, znajdującej się na rozstaju dróg, pełnej lęku, wątpliwości i niepewności, co do tego, którą ścieżką powinna podążyć. I czy swoje szczęście przedłożyć ponad szczęście całej rodziny…
System polityczny osiągnął cel: trzymał w garści dwadzieścia dwa miliony ludzi; wędzidło strachu, kęsy nagrody, życie kontrolowane do granic możliwości, korupcja w skali mini i w skali makro, zrujnowane dnie i noce – wszystko to były elementy doskonale działającej tresury. Żyliśmy w intelektualnym i psychicznym plugastwie. […] Im większa była panika, zmaganie się z głodem, radość ze zdobycia papieru toaletowego, tym więcej było zdrajców, kapusiów, niewidzialnej armii na usługach władzy. Wirus oddziałujący na umysły zdewastował je, wżarł się w nie aż do dna. Powalony na kolana lud bohatersko walczył o przetrwanie*.
Johanna Bodor z ogromną szczerością pisze nie tylko o swoim życiu w socjalistycznej Rumunii, ale przede wszystkim o swoich związkach, zagubieniu, rozgoryczeniu związanym z ogromnym poświęceniem dla rodziny. Pozostawiona samej siebie w nieprzyjaznej rzeczywistości, musiała stawić czoła problemom, z którymi niejedna osiemnastolatka pewnie nie byłaby w stanie sobie poradzić. Z dala od rodziny, przeszła przyspieszony kurs dojrzałości. Wszystko po to, by wkrótce będąc u progu sławy, musiała odrzucić propozycję pracy w najlepszym z możliwych dla niej miejsc, a po latach zdobywając serce ukochanego mężczyzny, zmuszona była zrezygnować z tej miłości w imię fikcyjnego małżeństwa, które miało dać jej szansę na lepsze życie. A przynajmniej na życie poza ojczystym krajem.
Zobaczyłam siebie z zewnątrz – dobrą dziewczynkę, która przyszła na zawarcie fikcyjnego związku małżeńskiego i emigrację. Pozwoliłam, by wykorzystano moją czystość. […] Wszystko, co wykoślawiło moje życie, miało źródło szaleństwie jednego człowieka. Dyktator wtrącał się w los każdego człowieka, w życie każdej rodziny. Mnie też zepchnął z mojej drogi**.
Myślę, że tak jak mnie przez niemal całą lekturę, tak i autorkę przez cały, sztucznie wydłużany przez władze proces opuszczania ojczyzny, podczas którego przecież tyle się wydarzyło, tyle się w jej życiu zmieniło, prześladowało jedno pytanie: czy faktycznie szczęście jest gdzie indziej? I czy warto w imię wyższych wartości, rezygnować z tego, co przyniósł jej los, nawet jeśli w pakiecie dostała też życie w kraju rządzonym przez Nicolae Ceaușescu?
Rzadko trafia się na okładkę tak doskonale dobraną do treści książki. Czy można było lepiej oddać sedno tej opowieści? Opowieści o walce, w której nie ma szans na wygraną, bo wróg jest zbyt wielki, a droga do spełnienia marzeń stoi za drutem kolczastym, przez który mimo starań tak trudno się przebić. I ten tytuł… Nie szkodzi? Czy na pewno? Ja zrozumieć nie potrafię.
Johanna Bodor, Nie szkodzi, kiedyś zrozumiem, Warszawa, Świat Książki 2016
*s. 264-265
**s. 258