Spodziewałam się wielkich emocji, liczyłam na to, że z niecierpliwością będę przewracać kolejne kartki w poszukiwaniu rozwiązania, że będę obgryzać paznokcie pragnąć dojrzeć wyjaśnienia zagadki, zanim jeszcze autorzy podadzą mi je na tacy, ale niestety… nic takiego się nie działo. Patrzę na okładkę, prześliczną zresztą, i myślę sobie, że nie bez powodu nazwisko Ulatowskiej wydaje się tak jakoś bardziej wyróżnione, bo niestety znacznie więcej tu powieści obyczajowej niż, na co tak liczyłam, interesującego kryminału.
Czasem spotyka się takie miejsce, do którego chce się wracać, które pokocha się od pierwszego wejrzenia, które chciałoby się mieć na własność. Tak było z pewnym starym dworkiem w Nałęczowie, który pewnego dnia dostrzegła para artystów: Marta i Jasza. Zakochani po czubki uszu w odkrytym miejscu, oczami wyobraźni widzący w nim siebie i artystów, dla których nałęczowska posiadłość miałaby się stać miejscem szukania natchnienia i odpoczynku, postanawiają postawić wszystko na jedną kartę. Porzucić dotychczasowe życie, posprzedawać cały dobytek i stworzyć Dom Pracy Twórczej, który w krótkim czasie zgromadzi przy wspólnym stole dość wyjątkowe postacie, wśród nich miejscowego kloszarda, przekonanego o własnej świetności malarza i szukającego odpoczynku od codzienności… policjanta. Tyle, że może wyremontowanie i udostępnienie tajemniczego domu przyniesie nowym właścicielom więcej strat niż pożytku? Zwłaszcza, gdy na miejscu zaczną dziać się dość niecodzienne rzeczy.
Mimo ciekawego pomysłu, z żalem stwierdzam, że przez większość książki nie dzieje się zupełnie nic. Bohaterzy chodzą po domu albo przed domem, ewentualnie po Nałęczowie albo Zalesiu, jedzą śniadania i kolacje, piją kawę lub coś mocniejszego, rozmawiają, kochają się… i gdzieś tam jakby mimochodem czasem pojawi się jakiś trup, którego obecność w gruncie rzeczy nic nie zmienia, bo postacie nad kolejnymi zwłokami przechodzą do porządku dziennego, jakby właściwie nic się nie stało.
Zaczęło się naprawdę ciekawie, od dawnej zbrodni, od pochodu pierwszomajowego, na którym pewien mężczyzna zginął raniony ciosem w plecy, a później… niestety, atmosfera jakoś się rozluźniła, autorzy zaczęli leniwie snuć dalszą opowieść, i choć jest to wszystko napisane lekko, łatwo i przyjemnie, i choć gdzieś tam w połowie poszczególne historie zaczynają się łączyć i na powrót nawet wzbudzają zainteresowanie, to niestety Pokój dla artysty okazuje się książką na raz, którą szybko się czyta, a jeszcze szybciej zapomina.
Maria Ulatowska, Jacek Skowroński, Pokój dla artysty, Warszawa, Prószyński i S-ka 2015