Pamiętam jak bardzo swego czasu wzbraniałam się przed książkami polskich autorów. Sama nawet nie wiem dlaczego. Jakaś awersja, uprzedzenie, może kiedyś zdarzyło mi się przeczytać polski gniot i dlatego do całej reszty podchodziłam tak sceptycznie. Cieszę się, że to uprzedzenie odeszło gdzieś w zapomnienie, bo po przeczytaniu książek takich jak ta uświadamiam sobie jak wiele mogłabym stracić. Nie czytałam pierwszej powieści Mai Wolny, ale Kara już trafiła na listę książek, które koniecznie muszę poznać.
Carla – kiedyś zapalona rewolucjonistka, potrafiąca porzucić rodzinę, bez najmniejszych wyrzutów, za to z przekonaniem, że państwu przyda się bardziej niż własnej córeczce. Dziś starsza kobieta, która wszystko poświęcić może dla ukochanego wnuczka Brunona, ale która jednocześnie nie radzi sobie z codziennymi czynnościami. Potrzebuje kogoś kto zajmie się jej wielkim domem na przedmieściach Sorrento. I wtedy zjawia się Malwina. Dojrzała już kobieta, Polka uciekająca przed przeszłością, która zabrała jej wszystko co miało dla niej jakąkolwiek wartość.
W zasadzie poza kilkoma wzmiankami o wzajemnych relacjach tych dwóch kobiet, a później i Bruna, mało tu teraźniejszości. Cała powieść jest jakby rozliczeniem z przeszłością. To powrót do wspomnień, do młodzieńczych lat, do wyborów, które zaważyły na całym życiu obydwu kobiet. Wyborów nie zawsze słusznych zresztą. Napisana pięknym językiem. Tak pięknym, że byłam po prostu zachwycona opisem najdrobniejszych czynności dnia codziennego, na które normalnie nie zwraca się uwagi, a które Wolny opisuje jakby to były najpiękniejsze rzeczy jakie mogły się nam kiedykolwiek przydarzyć.
Sam tytuł zaś nieustannie wywoływał we mnie skojarzenia z Baśniami tysiąca i jednej nocy. Teraz myślę, że może i w zasadzie treść tak bardzo od tych skojarzeń nie odbiega. Nie ma tu co prawda króla i pięknej Szeherezady, ale jest za to Malwina, piękna, pięćdziesięcioletnia kobieta, która z powodzeniem może udawać trzydziestolatkę, bo na tyle właśnie wygląda i mężczyzna, a właściwie chłopak, który jej słucha. Nie ma baśni opowiadanych co noc w obawie przed utratą życia. Ale jest za to szczera prawda wychodząca w świetle dziennym, przeszłość zrzucana z siebie jak stare ubranie w obawie przed śmiercią, dokładnie tak jak w przypadku Szeherezady. I może nie dosłownie, wszak Malwinie nie groziło ścięcie głowy czy zasztyletowanie, ale jak można czerpać radość z życia, gdy nosi się w sobie tyle nieszczęścia? Jak można iść dalej nie zrzucając z siebie całego tego bólu, trzymając w sobie wszystko, analizując co dnia każdy najmniejszy błąd? I wreszcie czy w ogóle życiem można nazwać życie z wiecznym poczuciem winy?
Tym którzy jeszcze nie czytali z czystym sumieniem polecam, bo warto.
Ocena: 5,5/6
Maja Wolny, Dom tysiąca nocy,Warszawa, Prószyński i Sk-a, 2010.