Książki Benjiego Daviesa zachwyciły mnie już przy pierwszym spotkaniu, kolejne upewniło mnie tylko, że jego publikacje są zdecydowanie warte uwagi. Zresztą… jeśli twoje dziecko trzeci wieczór z rzędu prosi o przeczytanie tej samej książki na dobranoc, to wiedz, że to musi być dobra książka. Bąbel zresztą nie tylko prosił o wielokrotne czytanie Lata u babci, ale tak szybko zapamiętał całą fabułę, że potem z przyjemnością sam czytał tę książkę tacie i dziadkowi. To chyba mówi samo za siebie.

Noi to bohater, którego czytelnicy wcześniejszych książek autora będą doskonale kojarzyć. Tak, to ten od wieloryba, którego chłopiec uratował i potem w tajemnicy przed ojcem trzymał w wannie. Nadal pozostajemy w klimatach nadmorskich, ale tym razem Noi spędza wakacje u babci. Eeee, nudy, prawda? Tym bardziej, że dom babci stoi samotnie, a jedynymi jej gośćmi są na ogół tylko ptaki, które zresztą odlatują równie szybko, jak przylatują. W dodatku sama babcia jest dość dziwna. Trzyma zęby w słoiku, gotuje zupę z wodorostów, przeważnie nie ma czasu, by się z nim bawić, a na domiar złego w nocy okropnie chrapie. Tak głośno, że Noi nie może spać… Któregoś z kolejnych samotnych, rozwlekłych i zupełnie nieinteresujących dni Noi postanawia więc sam poszukać przygód. I wtedy okazuje się, że babcia wcale nie jest ani taka zła, ani tym bardziej tak nudna jak mu się wydawało. Za to całkiem możliwe, że jej też dokuczała dotąd dotkliwa samotność…

Tak, jak w poprzednich książkach Daviesa, tak i w Lecie u babci tekstu jest niewiele, wystarczająco jednak, by przekazać to, co ważne. Samotność zawsze doskwiera tak samo, potrzeba bliskości jest niezależna od wieku, a przyjaźń między pokoleniami jak najbardziej istnieje. Czasem wystarczy tylko odrobina chęci.

Benji Davies, Lato u babci, Kraków, Wydawnictwo Znak 2019