Kilka lat temu czytałam Dziewczynkę w czerwonym płaszczyku. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie, ale na tym moja znajomość z twórczością Ligockiej się zakończyła. Aż do teraz.
Księżyc nad Taorminą to zbiór felietonów. Większość z nich ukazała się wcześniej w magazynie Pani, tylko trzy z nich zostały napisane specjalne na potrzeby tego zbioru.
To migawki z życia nie tylko autorki, ale i ludzi, których spotyka, czasem zupełnie przypadkiem. Obrazek z hotelu tak łatwego do opuszczenia. Chwile spędzone na lotniskach. Różnice i podobieństwa wyłapywane mimochodem podczas pobytów w innych krajach. Przypadkowe spotkania w pociągu.
To utwory przepełnione tęsknotą do miłości i własnego miejsca, wspomnieniami i walką o marzenia poukładane na półeczkach, te ważne i mniej ważne, a także te, które już nie mają prawa się spełnić. To pochwała codzienności, ukłon w stronę każdego pojedynczego dnia, który jest zupełnie inny niż poprzedni i następny, a przez to zupełnie wyjątkowy.
Najbardziej ujęło mnie Łóżeczko, historia pana Piotra, pianisty, który przez dziesięć miesięcy miał pod swoją opieką dziecko, zostawione mu zupełnie przypadkiem, bez uprzedzenia. Zresztą pozwolę sobie odesłać Was do całości tekstu, którą znajdziecie tutaj.
Dla mnie to taka książka pełna sprzeczności. Z jednej strony skupiająca się na motywie podróży, ale w żadnym wypadku nie podróżnicza. Bardzo osobista, ale jednocześnie nie pozwalająca wkroczyć nadto w intymność pisarki.
Roma Ligocka, Księżyc nad Taorminą, Kraków, Wydawnictwo Literackie 2011.