W nadziei na lepsze jutro to debiutancka powieść Ewy Bauer. Jak zwykle wystąpię przed szereg, ale powieść według mnie niestety niezbyt udana.
To splecione ze sobą losy głównie czwórki bohaterów. Barwnych, i owszem, ale wywołujących raczej niesmak, oburzenie i pukanie się w czoło.
Przepraszam, ale w głupotę głównej bohaterki wprost ciężko uwierzyć. Raz: przyjmuje pod swój dach pierwszą, wielką miłość męża, a dwa: zostawia ich pod tym dachem samych. Nie no ok, nie całkiem samych przecież, a w towarzystwie uroczej, seksownej siostry-modelki wielkiej miłości, która też przy okazji kusi tym i owym. Ja rozumiem, zaufanie zaufaniem, no ale ludzie święci! To tak jakby wysłać faceta do baru ze striptizem wierząc uparcie w to, że będzie tam siedział z zamkniętymi oczami i wróci trzeźwy…
W związku z powyższym, cóż, ciężko się dziwić, że Robert i Sabina postanowili choć przez chwilę pobawić się w dom. Ok, jemu jeszcze dziwić się można, w końcu to taki kochający żonę misiu-pysiu, któremu nagle nie wiadomo dlaczego przewróciło się we łbie. Ale jej? Jej nie dziwię się wcale! W końcu co kobiecie zależy, w domu czeka niepełnosprawny mąż, który w zasadzie nie bardzo nadaje się do zaspokajania jakichkolwiek potrzeb, a w Krakowie? Chata wolna, mężczyzna sprawny, wspomnienia wracają, więc cofa się ta bidula troszkę w czasie, wyobraża sobie, że nikt jej nie rozdzielił z jedyną miłością i choć przez chwilę może się pobawić w kobietę szczęśliwą i spełnioną.
I chyba też ze względu na to zrozumienie, jedynie Sabina wzbudziła we mnie jakieś pozytywne uczucia. Szkoda kobiety. To musi być straszne przeżycie stracić największą miłość, właściwie niezależnie od siebie, a potem patrzeć na to jak ta osoba jest szczęśliwa z kimś innym, samemu pozostając w związku raczej z obowiązku.
W nadziei na lepsze jutro w znacznej części opiera się na opisach, rzadko kiedy mamy szansę trafić na jakiś dialog. Nie wiem czemu, bo przecież dzięki nim łatwiej byłoby bohaterom chociażby wykrzyczeć pewne emocje. Choć z drugiej strony, może i lepiej, że jest ich mało, bo w zasadzie jak już są, to też nie wyglądają zbyt naturalnie. Szkoda też, że książka nie miała żadnej styczności z redakcją, że już o korekcie wspominać nie będę. A przynajmniej takie sprawia wrażenie, a żeby nie pozostawać gołosłowną kilka przykładów:
Helena była pół Greczynką, pół Polką, jej regularne rysy były ciemniejsze niż większości Polek, a włosy kruczoczarne. (s. 20)
Anna bardzo myliła się, myśląc, że Robert nie skontaktuje się z nią. (s. 27)
– Przecież był spalony! Czy ten sędzia nie widział tego? (s. 52)
Warunki narciarskie były doskonałe, różnorodność tras, stoki świetnie przygotowane i naśnieżone, oprócz tego gorące źródła i rewelacyjne włoskie jedzenie. (s. 58)
– Powiedziałem „Daj mi ostatnią szansę i zamknij na chwilę oczy”. Zamknęłaś i ja wtedy pocałowałem cię. Smakowały truskawkami, bo miałaś taki błyszczyk o smaku truskawkowym. (s. 65)
– Stał i patrzył na ziejące pustką półki, na których do przed chwilą znajdowały się jej ubrania. (s. 98)
Co tu dużo mówić. Pod względem literackim powieść po prostu leży i kwiczy, choć mam wrażenie, że to jest 90% winy redakcji lub też jej braku (choć według stopki zarówno redakcja była, jak i korekta była, a owszem!), w końcu to redaktor powinien dopilnować tego, żeby takie błędy w książce się nie pojawiały. Szkoda, że autorka nie zdecydowała się próbować też w innym wydawnictwie, że zdecydowała się na pierwsze lepsze, bo przecież same pomysły ma całkiem dobre, no i wywołuje emocje, a to się też liczy.
Pod względem fabularnym powieść jest o niebo lepsza, choć jeszcze nie najlepsza. Jedno trzeba przyznać, książka wciąga, właściwie od pierwszych stron. I na pewno należy się autorce plus za umiejętne nagromadzenie tylu wydarzeń i nie pogubienie się w tym wszystkim. Szkoda tylko, że każde z nich zostało zaledwie liźnięte. Czasem pewnym sytuacjom, które mogłyby zająć cały rozdział Bauer poświęca zaledwie kilka linijek. I to niestety też trochę przeszkadza w odbiorze, bo zanim zdążymy się dobrze wczuć, zanim zaczną docierać do nas jakieś emocje już przeskakujemy do kolejnej sceny.
Czy sięgnę po kolejny tom? Szczerze nie wiem, ale podejrzewam, że tak. Choćby z ciekawości co do dalszych losów bohaterów, bo zakończenie faktycznie się autorce udało.