Zaczęło się naprawdę dobrze, od samego początku obdarzyłam bohaterkę wielką sympatią, choć ona sama do zbyt sympatycznych nie należy, ale jak się okazało im dalej w las tym… nudniej.

Flossia Naren to mag-justycjariusz, mag niezależny, czy też, bardziej po naszemu, mag śledczy. Jest cholernie dobra, o czym świadczy chociażby zaufanie samego króla czy fakt, że podawane przez nią rozwiązania nigdy nie są poddawane w wątpliwość. Przy okazji jej usługi są też cholernie drogie, co wynika oczywiście z tej pierwszej cechy. Jest też dość oschła, cyniczna, ironiczna i niezbyt sympatyczna, co właściwie też można tłumaczyć jej profesjonalizmem. W końcu przy tak dobrym zmyśle obserwacji, umiejętności wyciągania prawidłowych wniosków i rozwiązywania spraw niedorozwiązania może sobie pozwolić na taką arogancje. Zwłaszcza, że jak się okazuje jest ona raczej na pokaz, bo w głębi serca Flossia jest magiem całkiem ludzkim. Swoją drogą co by nie mówić w porównaniu ze swoim dziadkiem wypada nadzwyczaj miło.

Każdy z rozdziałów jest jakby zupełnie inną sprawą, którą nasza bohaterka próbuje rozwiązać, zazwyczaj z powodzeniem zresztą (jest cholernie dobra i cholernie droga, pamiętacie?). Czasem prowadzi śledztwo zupełnie sama, czasem z pomocą żołnierzy króla, a czasem w towarzystwie dość ciapowatego porucznika Laurinne’a.

Jest tu więc sprawa pisarza, w którego domu zaczynają się dziać dziwne rzeczy – zupełnie jak w jego książkach, z nawiedzaniem go przez duchy na czele. Jest rozprzestrzeniająca się z prędkością światła zaraza tirety, bardzo poważnej choroby, zbierającej obfite plony, a uznanej początkowo za czerwoną febrę. Jest kradzież koni przez tajemniczego osobnika, który z całą pewnością ma opanowane chociażby podstawy sztuki magicznej.

I wszystko byłoby ok, bo i kreacja głównej bohaterki mi się spodobała i rozwiązanie spraw z reguły okazywało się dla mnie sporym zaskoczeniem, tylko że jakoś zabrakło mi magii. I to nie tylko tej książkowej, choć i jej jest jak na mój gust troszkę za mało, ale i tej między mną a książka. Nie porwała mnie zupełnie, nie wciągnęła, nie wywołała niekontrolowanych wybuchów śmiechu, na które tak liczyłam. W dodatku te poszczególne sprawy… Hmm, no niby coś tam je łączyło, ale tak naprawdę niewiadomo za bardzo co. Czasem miałam wrażenie, że autorka wprowadza nowe miejsca i nowe postacie zupełnie bez sensu, żeby zapełnić miejsce, czy jak.

Szkoda, miałam nadzieję na niezłą przygodę, przedłużoną o mający niedawno premierę drugi tom, a dostałam mocno przeciętną powieść i wątpliwości co do tego czy warto poświęcić czas na kolejną część.

Ocena: 3/6

Kira Imajłowa, Mag niezależny Flossia Narren. Część I , Lublin, Fabryka Słów 2011.