Czujesz ten gniew, który rozpiera cię od środka? Słyszysz ten zew, który nawołuje do zmian? Jeśli nie, możesz żyć jak dawniej. Jeśli jednak w twoim wnętrzu dzień za dniem narasta ten cichutki głos, bądź gotowa, to może nastąpić w każdej chwili….

Miałam cztery lata, gdy pierwszy raz ujrzałam smoka. I kiedy zrozumiałam, że na ten temat nie wolno mówić. Być może właśnie tak uczymy się milczeć – brakuje nam słów, kontekstu, a w miejscu, gdzie powinna być prawda, zieje czarna dziura.

1955 rok był przełomowym rokiem. Choć pojedyncze zmiany następowały już wcześniej, to właśnie wtedy, dokładnie 25 kwietnia (w dzień moich urodzin, cóż za zbieg okoliczności!) nastąpiło wielkie przesmoczenie – wydarzenie, podczas którego odeszło 642 987 żon, matek, sióstr, córek, ciotek. Wydarzenie, które zmieniło życie ogromnej liczby rodzin. Wydarzenie, które ogromnej liczbie ludzi nakazało zbiorowe milczenie. Wreszcie wydarzenie, które małej Alex zabrało ukochaną ciotkę, mnóstwo radosnych chwil z nią związanych, cały ogrom niezadanych pytań, na które już nigdy nie miała poznać odpowiedzi, w prezencie zaś pozostawiając jej maleńką siostrę i setki wspomnień, które musiała sobie napisać od nowa. 

Nie wszystkie nasze wspomnienia należą do nas.
Choć może dzieje się tak tylko w moim przypadku. Nie wszystkie moje wspomnienia należą do mnie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to niemożliwe. A jednak.
Ciocia Marla była postacią monumentalną. Nieco wyższa od mojego ojca, w czasach przed transformacją zajmowała w moim życiu dużo więcej miejsca, niż jakikolwiek dorosły.

Kiedy kobiety były smokami to opowieść o życiu Alex, w którym masowe przesmoczenie owszem, odegrało dość sporą rolę, ale też stanowiło jednak wyłącznie doskonałe tło do tego, by snuć opowieść o dziewczynce, a później kobiecie, która nie złamała się, mimo wszelkich przeciwności, jakie zgotował jej los. Od najmłodszych lat nauczona milczenia i podporządkowania, zbyt wcześnie pozbawiona nie tylko ukochanej ciotki, ale i najdroższej matki, biorąca na swoje barki zdecydowanie więcej niż dziewczynka w jej wieku mogłaby udźwignąć, dzielnie toruje sobie drogę do spełniania własnych ambicji. Kelly Barnhill tworzy w swej powieści nie tylko przytłaczający obraz patriarchalnego społeczeństwa, ale także budujący portret kobiety potrafiącej się temu społeczeństwu przeciwstawić. Kobiety na wskroś samotnej, często pozbawionej wsparcia, wystawionej na wiele prób, ale przede wszystkim na tyle dzielnej, by dzień za dniem buntując się przeciw narzuconym normom walczyć o to, co kocha. Nawet jeśli jest to momentami walka toczona po cichu i ze spuszczoną posłusznie głową.

Gdy zapytałam matkę, dlaczego ojciec nie przychodzi do szpitala, powiedziała, że odwiedza ją codziennie w czasie przerwy na lunch. Ale nigdy tego nie widziałam. O ile wiem, był w szpitalu tylko raz – kiedy przywiózł ją i spędził u jej boku pięć pierwszych nocy. A potem już nigdy więcej. Dziś, po tylu latach, czasami naprawdę staram się być wyrozumiała. Może nie potrafił tego znieść. Może patrzenie, jak odchodzi, było dla niego zbyt bolesne. Może nie wychowano go na silnego człowieka. Może kochał ją za bardzo, żeby ją stracić. Może wszystkie te powody są prawdziwe, tak samo jak inne, które przychodzą mi do głowy, bardziej oczywiste i mniej życzliwe. I może tak jest z każdym – nasze najlepsze i najgorsze ja, a także wszystkie wersje pośrednie, istnieją jednocześnie w duszy zawierającej miliony.

Mimo całej fantastycznej otoczki świat stworzony przez Kelly Barnhill jest na wskroś wręcz prawdziwy: kobiety ciągle tłamszone przez mężczyzn i spychane na margines, mnóstwo rzeczy o których dla własnego dobra lepiej milczeć i gniew, który rozsadza od środka. Mimo tego że autorka wyraźnie nawiązuje do lat 50. ubiegłego wieku, kiedy to chociażby dostęp do edukacji dla kobiet wciąż był ograniczony, a jej miejsce ograniczało się do domowych pieleszy, w których powinna dbać głównie o dzieci i męża, często zapominając o własnych potrzebach, to zastanawiam się czy naprawdę aż tak wiele się od tamtych czasów zmieniło, czy same wciąż nie postrzegamy się zbyt mocno przez zakorzeniony pryzmat perfekcyjnej pani domu. 

Niewiele rzeczy w życiu potrafimy kontrolować. Możemy tylko przyjmoać to, co przynosi los, uczyć się tego, co się da, i nie odpuszczać, jeśli coś kochamy. To wszystko. Jesteśmy w stanie kontrolować co najwyżej siebie. W danej chwili. Z jednej strony oznacza to ulgę, ale z drugiej wielką odpowiedzialność.

Kiedy kobiety były smokami to fascynująca opowieść o buncie i gniewie, który z dnia na dzień rośnie i rozsadza nas od środka, ale też o niesamowitej kobiecej sile, walce o własne marzenia i wychodzeniu z ram, w których usilnie starają się nas zamknąć ci, którzy najczęściej sami są zbyt słabi, by coś zmienić.

Kelly Barnhill, Kiedy kobiety były smokami, Kraków, Wydawnictwo Literackie 2022

wpis powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Literackim