Prawdopodobnie nie jestem zbyt spostrzegawczym czytelnikiem, bo niestety nie dostrzegam tych wszystkich symboli i metafor, których jest w tej książce ponoć mnóstwo. Najnowsza powieść Deborah Levy była dla mnie lekturą dość nietypową – ciężką, enigmatyczną i ostatecznie… nie bardzo wiem co o niej sądzić.

Wiem, o czym myślisz. Jedyny powód, dla którego warto żyć, to nadzieja, że potem będzie lepiej i wszyscy bezpiecznie dotrzemy do domu.*

Klamrą spinającą całość wydarzeń staje się ciało. Bezwładne ciało, unoszące się bez życia w basenie. Przy pierwszej scenie jest to ciało młodej, nagiej kobiety, która swoją obecnością burzy spokój wypoczywającej w wakacyjnej willi rodziny. Kitty Finch, bo o niej mowa okazuje się w ogóle wielką fanką nagości, która (co dla mnie nie do końca zrozumiałe) zdaje się nikogo nie zawstydzać, młodą biolożką z ambicjami do bycia poetką. Jeden z jej wierszy staje się tu zresztą osią całych wydarzeń. Oddany pod ocenę podstarzałego literata, w tajemnicy przeczytany przez jego dorastającą córkę, poniekąd doprowadzający do wydarzeń, których nikt by się nie spodziewał. Chociaż… czy na pewno?

Jak jest ci smutno, to tak jakby zawsze padał deszcz.**

Dziwna to książka. Atmosfera jest duszna, niepokojąca, napięta do granic możliwości. Ciężko stwierdzić, czego właściwie moglibyśmy się spodziewać. Ciężko stwierdzić o czym właściwie jest ta powieść. O rozpadzie małżeństwa? Nieuniknionym? Wyczekanym? O poszukiwaniu własnego ja? O wchodzeniu w dorosłość, a może nieradzeniu sobie z tą dorosłością właśnie? 

Kim tak naprawdę jest Kitty Finch? Zakochaną w swoim idolu początkującą poetką? Schizofreniczką? Niedoszłą samobójczynią? Samotną, zagubioną dziewczyną? A może bardzo sprytną manipulantką? Czy naprawdę znalazła się w tym domu zupełnie przypadkiem czy celowo została zaproszona właśnie w tym konkretnym terminie, kiedy jej potencjalny pokój został już zajęty?

Mam problem z najnowszą powieścią Deborah Levy. Mam problem, bo nie umiem się do niej ustosunkować, bo nie potrafię określić czy bardziej mi się podobało czy jednak nie, bo nie umiem znaleźć tego, co być może znaleźć powinnam, a przede wszystkim mimo wszelkich wad nie jestem w stanie określić co mnie pchało ku temu, żeby czytać ją dalej. To dla mnie książka-zagadka, tak jak zagadką dla wszystkich wkoło była Kitty. Po poprzednią książkę autorki raczej nie sięgnie (choć kto wie), kolejnej wypatrywać nie będę, ale Płynąc do domu wciąż unosi się w moich myślach jak to bezwładne ciało na środku basenu.

Deborah Levy, Płynąc do domu, Kraków, Wydawnictwo Znak 2019

*s. 36

**s. 152