W Polsce mieszka już ponad milion Ukraińców (w momencie pisania tej książki). W 2019 roku mają być nas już 3 miliony, jak zapowiadają ekonomiści. Wyliczyli też, że stanowimy obecnie aż 87 procent wszystkich cudzoziemców osiedlających się w Polsce. Z kolei Polskie Biuro Informacji Kredytowej podaje, że w polskich bankach zaciągnęliśmy już ponad 8000 kredytów na kwotę 43,6 miliona złotych i że spłacamy 5100 zobowiązań o wartości 7,7 miliona złotych, czyli 1510 złotych na osobę.*

Myślę, że te liczby mówią same za siebie. Jest ich u nas coraz więcej. Na ulicach rozbrzmiewa język ukraiński, a wchodząc do sklepu czasem łatwiej trafić na Ukraińca niż Polaka. Co nas łączy? Co dzieli? Jak jesteśmy przez Ukraińców postrzegani? Co ich w naszym zachowaniu denerwuje, a za co są nam wdzięczni? Cóż, tego się z książki Dimy Garbowskiego raczej nie dowiecie… 

Gdziekolwiek się ruszę, słyszę rosyjski lub ukraiński. Słyszę też ukraińskie gardłowe „h” przemycane w polskich słowach. To nic, że Polska. To nic, że Warszawa. To nic, że Śródmieście, Mokotów czy Wilanów. Dokądkolwiek pójdę, spotykam pacanów z kolczykami w uchu i krasawice znad Diepru.**

Dima Garbowski pisze o swoim pobycie w Polsce właściwie od momentu podjęcia decyzji o przeprowadzce, zdobycia odpowiednich dokumentów, spakowania dotychczasowego życia do kilku niewielkich walizek. To opowieść o pierwszych chwilach w naszym kraju, o poszukiwaniu odpowiedniego lokum i pracy, która pozwoli na godne życie tu, w Polsce, a także o pełnej trudności i absurdów drodze do tego, by koniec końców otrzymać mnóstwo różnych pozwoleń i wreszcie móc mieszkać i funkcjonować tu naprawdę w pełni legalnie.

Całość jest napisana naprawdę lekko, momentami bardzo zabawnie, ale… mam wrażenie, że to wszystko jest pokazane w wersji za bardzo ugrzecznionej. Nawet jeśli coś Dimę denerwuje, a wielomiesięczne oczekiwania na odpowiednie pozwolenia naprawdę mogłyby, a nawet powinny totalnie wyprowadzić człowieka z równowagi, to autor zupełnie tego nie okazuje. To zresztą działa też w drugą stronę, bo tam, gdzie powinno się czuć nieopisaną radość (bo chociażby udało się rodzinie Garbowskich znaleźć naprawdę niezłe mieszkanie w całkiem przyzwoitej cenie albo otrzymać Dimie świetną propozycję pracy), nie czuć zupełnie nic. Rozumiem, że być może autor nie chciał nikogo obrazić, ani też nazbyt narzekać na kraj, który sam sobie wybrał i ludzi, którzy częstokroć wyciągali do niego pomocną dłoń, ale przez to wszystko Polak z Ukrainy stał się książką zupełnie pozbawioną emocji, niczym się niewyróżniającą i zwyczajnie nijaką.

Oczywiście, przeczytać można, uśmiechnąć się czasem pod nosem pewnie też, ale ostatecznie… może lepiej byłoby w tym czasie poczytać coś ciekawszego.

Dima Garbowski, Polak z Ukrainy, Warszawa, Wydawnictwo W.A.B. 2019

*s. 24

**s. 105