Eduarda biologiczni rodzice oddali do adopcji, zastępczy maltretowali. Uciekł, gdy miał siedem lat, zamieszkał na ulicy. Gdy miał osiem zaczął kraść. W międzyczasie zaprzyjaźnił się z terokalem. Na jego ciele zaczęły pojawiać się kolejne blizny. Jean Carlos Vargas Ordonez nie przywiązuje wagi do swojego nazwiska. To tylko słowa, puste i bez żadnej wartości*. Zaczął od żebrania na ulicach, gdy miał jedenaście lat sprzedawał cukierki w autobusach, gdy w jego życiu pojawił się terokal wszystko poza tym, by mieć na niego pieniądze, straciło dla niego znaczenie. Eli jest chudy, brudny, zaniedbany. […] Śpi u rodziny, ale całe dnie spędza na ulicy**. Matka Elvisa miała zaledwie piętnaście lat, gdy on pojawił się na świecie. Oddała go, ale będą znów razem jak tylko kiedyś się dorobi. Nie wie jeszcze, że jej sytuacja zamiast się poprawić, będzie coraz gorsza, nie tylko pod względem materialnym. Erica w wieku piętnastu lat była w ostatnim miesiącu ciąży, uzależniona od alkoholu i narkotyków, zostawiona sama sobie. Maria Isabel nie chciała pomocy, tylko na ulicy czuła się naprawdę dobrze. Chciała być szczęśliwa po swojemu***. To niektóre z historii przytaczanych przez Beatę Szady. I zaledwie ich małe wycinki.
Masz dwadzieścia lat i biografię starca z siwą brodą****.
Ulica to czasem dla nich jedyna możliwość. Uciekają przed tym, co spotyka ich w domu. Z powodu konfliktów z rodzicami, przemocy, jakiej z ich strony doświadczają, a czasem też przez biedę, której chcieliby jakoś zapobiec, łapiąc się żebractwa czy kradzieży. Tam, na ulicy właśnie, szukają ukojenia. Czasem to jedyna ścieżka. Czasem świadomy wybór. Bez względu na początki, koniec na ogół jest taki sam.
– Do ludzi z ulicy trzeba podchodzić bardzo indywidualnie – mówi Martin. – Każdy ma inne potrzeby, inny charakter, inne doświadczenia. Nie ma jednego schematu działania. A my zachowujemy się trochę tak, jakbyśmy chcieli wcisnąć wszystkich w ubrania tego samego rozmiaru. Nie myślimy o tym, że na jednego będzie pasowało, a na innego już nie. Rękawy okażą się za długie albo puszczą szwy, bo ubranie będzie za małe. Ale my powiemy, że to ten człowiek poniósł porażkę. Że jest antyspołeczny, że nie chce się zmienić. A to nieprawda. To my dobraliśmy nieodpowiednie narzędzie*****.
Beata Szady po raz pierwszy pojechała do Limy jako wolontariuszka. Na ulicę wychodziła w towarzystwie przewodników. Trafiła do domu Wasi, gdzie pomaga się ludziom z ulicy, dając im schronienie, pokazując i ucząc innego życia. Potem zaczęła wracać tam co roku, na dłużej, choć jak sama twierdzi, nie lubi tego miejsca. Powroty jednak sprawiły, że coraz bardziej oswoiła się z ulicami tego miasta, z ludźmi, którzy na nich żyją i choć czasem bywało ciężko i choć nie każdy chciał się przed nią otworzyć, to z tych jej podróży powstał fascynujący obraz Limy biednej, brudnej, zakurzonej i odurzonej terokalem.
Mam wrażenie, że się odczłowieczamy. Przeraża mnie brak ludzkich odruchów. Obojętność. Idziesz ulicą, widzisz starszą nagą osobę jedzącą śmieci i się nie zatrzymasz, nie pomożesz. Myślisz, że to nie twoja sprawa. Więc pytam: Kim jesteśmy? Czy jeszcze ludźmi?******
Te historie przedstawiane przez autorkę są w gruncie rzeczy do siebie bardzo podobne. Na tyle, że w pewnym momencie ma się wrażenie, że mimo zmiany imion czytamy wciąż o tym samym i to chyba jeszcze bardziej uderza w czytelnika. Ta przerażająca powtarzalność, to, że w sumie wszystko dąży do podobnego końca, to, że większość tych dzieci i już-nie-dzieci ulica wciąż woła, a one chętnie na nią wracają, bo tylko tam potrafią się odnaleźć, bo tylko to życie naprawdę znają, bo tylko tam potrafią być sobą.
Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy to naprawdę świetny reportaż. Jeśli wahaliście się czy warto go kupić, to proszę, nie wahajcie się już.
Beata Szady, Ulica mnie woła. Życiorysy z Limy, Wołowiec, Wydawnictwo Czarne 2016
*s. 45
**s. 106
***s. 67
****s. 54
*****s. 112
******s. 34