Nie wiem co mnie właściwie podkusiło do sięgnięcia po tę książkę. Ani fanką autorki nie jestem, a i trudno byłoby mnie zaliczyć do kinomaniaków. Może to więc wyrzuty sumienia związane z tym, że wciąż za mało filmów znam, może fakt, że krótkie felietony miały stanowić rodzaj przerywników między innymi książkami, a może zwyczajna ciekawość. Cóż, nie był to do końca udany wybór, a gdybym miała sięgnąć po Krótką książkę o miłości, to zdecydowanie przemyślałabym to jeszcze przynajmniej raz. Ale stało się, zaczęłam, a skoro już zaczęłam, to postanowiłam doczytać do końca, mimo wszelkich wątpliwości i zgrzytów, które w miarę czytania pojawiały się jakby coraz częściej.
Bo zaczęło się naprawdę nieźle, zwłaszcza, że Korwin-Piotrowska od początku przekonywała, że to jest książka dla wszystkich, że nie jest kolejną lekturą przeznaczoną wyłącznie dla filmoznawców, że będzie nam się ją dobrze czytać, a przede wszystkim, że to nie jest lista filmów, którą znać należy (o zgrozo, jaka szkoda, że później się już tego nie trzyma), a tylko rodzaj wskazówki. […] nie bój się, to nie jest kolejna nudna opowieść o filmach i kinie, pisana językiem zrozumiałym tylko dla wybrańców. […] To nie jest też lista filmów, które musisz obejrzeć, zanim umrzesz. Bo po pierwsze, nic nie musisz, a po drugie, dlaczego ma nas cokolwiek w poznawaniu kina ograniczać, nawet śmierć? […] Ta książka to trochę przewodnik po świecie filmowych kanałów i sklepów z filmami, w których można dzisiaj zgłupieć z nadmiaru oferty. Nie musisz wiedzieć, bo i skąd, co jest warte uwagi, na co warto poświęcić godzinę czy dwie ze swojego życia, i nie wiesz, co może Cię zainteresować. Służę więc pomocą.* To brzmi jak obietnica cudownej podróży przez świat filmu, prawda? Można uwierzyć. Można dać się nabrać. Ja się dałam.
Krótka książka o miłości to felietony na temat mniej więcej dziewięćdziesięciu filmów. Filmów najróżniejszych. Tych z wyższej półki i nieco niższej. Tych starszych, młodszych i najnowszych. Amerykańskich, rosyjskich, francuskich (nie ma filmów polskich, bo tym autorka zamierza poświęcić kolejną publikację). Tych bardziej znanych, mniej znanych i tych, o których w życiu nie słyszałam. Ułożone alfabetycznie, poza pierwszymi Gwiezdnymi wojnami, wyróżnionymi ze względu na znaczący wpływ, jakie miały na życie autorki. To felietony pełne emocji i odniesień do prywatnego życia Korwin-Piotrowskiej, ale też plotek z życia gwiazd, faktów z historii kina i… niestety spoilerów. Spoilerów jest tu naprawdę mnóstwo i denerwowały mnie one jak jasna cholera. Tak, wiem, może wydawać się, że autorka pisze o filmach, które przecież WSZYSCY znają… Ale ludzie drodzy, naprawdę żeby napisać interesujący tekst o ukochanym filmie, z całą pewnością nie trzeba opisywać jak minuta po minucie wygląda ostatnia scena (a opis jest np. taki: […] kiedy się kończy i wiem, że Kincaid nie wysiądzie z samochodu na światłach podczas deszczu, a Francesca pojedzie dalej, robi mi się cholernie smutno*.). Żeby opowiedzieć o własnych wrażeniach, udowodnić jak film jest genialny i zachęcić potencjalnego widza naprawdę nie trzeba mu od razu wskazywać kto i w jaki sposób umiera. Po co? W ten sposób zamiast zachęcić, raczej się go zniechęca, bo po kiego oglądać film, którego zakończenie już na wstępie się zna? Czy autorka cieszyłaby się, gdyby jej ktoś opisał kluczową scenę? Szczerze wątpię.
Nie spoilery są tu jednak najgorsze. Nie, najgorsze jest to, że zdarzały się podczas czytania momenty, kiedy czułam się zwyczajnie źle. Uważam, że wcale nie muszę znać wszystkich opisanych przez Korwin-Piotrowską filmów. Uważam, że sama jestem w stanie dobierać dla siebie repertuar i choć oczywiście zdaje sobie sprawę, że są filmy zaliczane do kultowych, których nieznajomość powinno się jak najszybciej nadrobić, to już nazywanie mnie z powodu ich nieznajomości idiotką czy analfabetką jest co najmniej nie na miejscu (nieznajomość tego filmu to dowód na daleko posunięty analfabetyzm i nieuleczalną głupotę. Niestety, będę tu niemiła, ale mam dość radosnych idiotek, które nie wiedzą o co chodzi z obciętą głową konia pod kołderką czy propozycją nie do odrzucenia. Uważam, że to pozycja obowiązkowa na liście każdego, kto mieni się homo sapiens*, Pulp Fiction znać trzeba, tak jak trzeba kojarzyć pewne kultowe kody i symbole; po prostu obok łba konia i kotka mafioza z Ojca chrzestnego czy pistoletu magnum z Brudnego Harry’ego to część dekalogu kinomana. Inaczej jest się analfabetą. Tak uważam*). Rozumiem wiele, ale obrażania swoich czytelników, którzy na książkę wydają pieniądze i poświęcają czas, pojąć i zaakceptować nie potrafię.
W gruncie rzeczy to nie jest zła książka i czytałam już wiele głosów zachwyconych nią czytelników, ale ja najwidoczniej nie jestem odpowiednim odbiorcą. Zastanawiam się jednak kto jest: ci, których autorka nazywa idiotami, bo pewnych filmów nie znają i być może nawet po tej publikacji, dalej nie będą mieli ochoty poznać, czy może ci, którzy widzieli już wszystko, co Korwin-Piotrowska opisuje? Bo tych drugich, obawiam się, Krótka książka o miłości może zwyczajnie znudzić.
Karolina Korwin-Piotrowska, Krótka książka o miłości, Warszawa, Prószyński i S-ka 2016
*wszystkie cytaty pochodzą z Krótkiej książki o miłości Karoliny Korwin-Piotrowskiej. Nie podaję numerów stron ze względu na to, że książkę czytałam na kindlu.