Zaczęło się od dziwnej obsesji związanej z obecnością owadów w mieszkaniu. Nadmiernej nerwowości. Drętwienia kończyń. Nieuzasadnionych napadów zazdrości. Z dnia na dzień było tylko gorzej. Aż w końcu Susannah Cahalan trafiła na oddział padaczkowy. I w tym całe szczęście, że trafiła właśnie tam.
To, co przeraża najbardziej i co też chyba nie tylko dla samej Cahalan, ale i dla jej najbliższych, musiało być najgorsze to to, że w końcu zaczęła tracić kontrolę nad swoimi odruchami, wspomnieniami, myślami, że w którymś momencie zaczęła tracić samą siebie. Przyjaciele, którzy odwiedzali ją w szpitalu nie potrafili jej poznać, nie wiedzieli jak z nią rozmawiać, jak powinni się przy niej zachowywać. Bo w sumie jak? Przeżywając ogromny szok udawać, że wszystko jest w porządku? Zachowywać się normalnie, widząc, że tracą kogoś, kto był im tak bliski?
Hospitalizacja tej dwudziestokilkuletniej dziennikarki trwała miesiąc. Wydawać by się mogło, że zaledwie miesiąc. Ale czytając o tym miałam wrażenie, że choroba Cahalan trwała dobrych kilka lat, bo zmiany jakie zaszły w jej mózgu są niewyobrażalne. Ciężko sobie wyobrazić, jak wielkie szczęście miała autorka, trafiając na grupę lekarzy zdecydowanych na to, by rozwiązać problem i zrobić wszystko, żeby Susannah utraciła jak najmniej. Że nie trafiła na kogoś, kto stawiając złą diagnozę, odhaczyłby po prostu kolejnego pacjenta, umieścił ją w ośrodku psychiatrycznym i więcej nie zawracał sobie głowy jej przypadkiem.
Część książki, zwłaszcza środkowa, ta w której został opisany pobyt Susannah w szpitalu, na oddziale padaczkowym, została w gruncie rzeczy poświęcona bardzo szczegółowym opisom różnych aspektów medycznych. Ponieważ dość długo trwało prawidłowe rozpoznanie jej choroby, a po drodze stawiano różne inne diagnozy, to właściwie każda z nich została dokładnie opisana. Tym, którzy są w jakikolwiek sposób z medycyną związani pewnie to znacznie urozmaici czytanie, co do reszty mam pewne wątpliwości, bo raz, że można się w tym wszystkim prędzej czy później pogubić, a dwa, że dla zupełnego laika to wszystko koniec końców może być nieco nużące.
Niemniej jednak warto poświęcić tej książce trochę czasu, bo relacja Cahalan przeraża, ale i mocno uwrażliwia. Uświadamia też, że to, co spotkało Susannah mogło tak naprawdę spotkać każdego z nas. Ba! To, co spotkało tą młodą dziennikarkę, spotkało też mnóstwo innych osób, z których większość została źle zdiagnozowana i trafiła do szpitala psychiatrycznego lub domu opieki, bez żadnej szansy na wyjście z choroby, a już na pewno bez szansy na odzyskanie samego siebie.
Susannah Cahalan, Umysł w ogniu, Poznań, Wydawnictwo Filia 2013.