Gdyby nie to, że zbliżał się termin oddania tej książki do biblioteki (któryś z kolei, bo przedłużałam ją już przecież, leżała u mnie ponad pół roku) to pewnie nieprędko bym po nią sięgnęła. Za dużo już było zachwytów i jakoś się zniechęciłam. Dziwne może, ale tak to wszystko na mnie działa. No, w każdym razie jakoś tak mi szkoda oddawać nieczytane książki, choć nie powiem, żeby mi się to nigdy nie zdarzyło, więc przeczytałam.

Fabuła jest już chyba wszystkim znana, ale dla pewności przypomnę. Beatrice mieszka w Nowym Jorku, oddzielona od Tess, swej kochanej siostry bezkresem oceanu. Pewnego dnia dostaje telefon, który zmuszą ją do przekroczenia owej wielkiej wody. Okazuje się bowiem, że jej siostra zaginęła. Krótkie śledztwo wykazuje, że Tess, załamana po urodzeniu martwego dziecka, popełniła samobójstwo, a ponieważ Bee od początku nie może w to uwierzyć, zaczyna węszyć na własną rękę. I wychodzi na to, że jest lepsza niż policja, o czym też wiemy właściwie od początku.

Początkowo bardzo ciężko było mi się wgryźć w tę książkę. Zaczynałam ją kilka razy, po czym odkładałam na dłuższy czas (może stąd te biblioteczne przedłużenia). Wszystko przez to, że nie jestem przyzwyczajona do tego typu narracji. Całość powieści opiera się na monologu Bee, zwracającej się wciąż bezpośrednio do Tess, przez co czytelnik ma wrażenie, że narratorka zwraca się także bezpośrednio do niego. Może dzięki temu współodczuwanie powinno być większe? U mnie nie było. 

W każdym razie Lupton w Siostrze skupiła się głównie na dwóch ważnych aspektach. Po pierwsze: siostrzana miłość między osobami tak skrajnie różnymi. Mimo tych różnic siostry zdają się wiedzieć o sobie wszystko, mimo sporej odległości starają utrzymywać bliski kontakt, dzielić się problemami i sekretami, pomagać sobie, jak tylko potrafią. Przynajmniej tak się początkowo wydaje, bo w miarę rozwoju akcji zaczynają wychodzić na jaw pewne sekreciki, którymi żadna się nie podzieliła. Druga kwestia to badania genetyczne. Nie wprost, ale jednak zdaje się padać pytanie o ich zasadność, o to czy na pewno są potrzebne, czy warto zmieniać coś na siłę, czy zawsze trzeba starać się coś ulepszyć, wreszcie czy warto bawić się w Boga.

Z tego wszystkiego wyłania się naprawdę dobra książka i przede wszystkim dobry kryminał. Trzymający w napięciu, zaskakujący jeszcze na ostatnich stronach. Może nie aż tak zachwycający jak się tego spodziewałam, to pewnie przez moje wygórowane wymagania, ale chyba wart polecenia. 

Rosamund Lupton, Siostra, Warszawa, Weltbild 2011.