Biała, mleczna, gorzka. Z orzechami, z bakaliami, z nadzieniami. Różniastymi. Jeść czekoladę i nie tyć. Zjadać tabliczkę za tabliczką, nie myśląc o tym, że pójdzie nam w pupę. Świat od razu staje się kolorowy, życie lepsze, ludzie milsi… Stop. Dieta, czy nie dieta, czekoladą obżerać się nie można. I wbrew moim wszelkim oczekiwaniom, wbrew temu czego się spodziewałam od książki o tak apetycznym tytule i okładce, autorka też nam to odradza. Pozwala za to na dwie kosteczki czekolady przez posiłkiem. Tylko tyle i aż tyle.
Na ponad dwustu stronach książki Moschner, czekolada w ogóle pojawia się nad wyraz rzadko. Znajdziemy tu jej króciutką historię, przepis na stworzenie własnej z odpowiednio dobranymi przyprawami i zastrzeżenie co do tego, że nie każda jest odpowiednia do stosowania tytułowej diety. Wiadomo, mleczna odpada, bo ma w sobie za dużo cukru i tłuszczu, nie wspominając już o białej. Co nam pozostaje? Gorzka oczywiście! Z jak największą zawartością kakao, no i w ilości dwóch kosteczek dziennie. Ewentualnie troszkę większej w początkach diety. Nie wiem jak inni czekoladoholicy, ale ja zdecydowanie zaliczam się do tych co to od gorzkiej trzymają się z daleka, z największą przyjemnością pałaszując mleczną.
Nic to, w zamian za czekoladę autorka raczy nas opisami różnych diet. Tych, które sama stosowała lub tych ogólnie znanych, opisując ich sposoby działania, wady i zalety (w większości jednak wady), a przy tym momentami dość sobie z nich pokpiwając. Skupia się też na właściwościach odżywczych co niektórych warzyw czy owoców, dodając po kilka przepisów z wykorzystaniem każdego z nich (bez czekolady jednak, broń Boże). Obala lub potwierdza znane mity, typu: picie wody czy też jedzenie wielu owoców pomaga zrzucić kilka kilogramów. Podsuwa nam kilkanaście typów ćwiczeń fizycznych, do wykorzystania podczas stosowania diety. Przedstawia też siedem złotych reguł czekoladowych, jak chociażby kto znajduje przyjemność w jedzeniu, ten chudnie*, w których nadal czekolady jakoś brak. Od czasu do czasu pozwala na uśmiech podsuwając nam pewne złote myśli, jak na przykład ta: w restauracji do wina lub piwa zamawiaj zawsze butelkę wody i gaś pragnienie wodą, a nie alkoholem.** Nadal nie doszłam do tego po kiego mi to piwo z winem skoro raczej nie powinnam pić ani jednego, ani drugiego.
Ta książka naprawdę mogłaby być dobra. Zestawy ćwiczeń, przepisy, to wszystko prezentuje się interesująco. Tyle, że chyba powinno być sprzedawane pod innym tytułem. Może jakimś mniej chwytliwym, a jednak bardziej oddającym treść?
Nie da się ukryć, że widząc samą okładkę książki spodziewałam się czegoś wow. Chciałam dostać mnóstwo przepisów na wykorzystanie czekolady, w taki sposób, aby nie odkładała się na moich „boczkach”. Miałam nadzieję na kilka(naście) zdjęć przepysznie wyglądających czekoladowych przysmaków. Liczyłam po prostu na więcej czekolady w Diecie czekoladowej, a dostałam… zaledwie dwie kostki.
Recenzja opublikowana na kobieta20.pl
Ruth Moschner, Dieta czekoladowa, Warszawa, Wydawnictwo G+J Gruner + Jar Polska 2011.
*Tamże, s. 70.
**Tamże, s. 57.