Zakochałam się. Autentycznie się zakochałam.

Alicja w krainie czarów należy właściwie już do światowej klasyki, więc o fabule milczę. Muszę przyznać, że pełnej Carrollowej wersji nigdy nie czytałam (ale przecież całe życie przede mną!), za to bardzo chętnie oglądam jej adaptacje (choć nie wszystkie jeszcze widziałam), a wczoraj miałam okazję poznać nieco okrojoną wersję oryginału w tłumaczeniu Bogumiły Kaniewskiej. I to właśnie w niej się zakochałam. To znaczy w książce, nie w tłumaczce.

I nawet nie o tekst tu chodzi, nie o tłumaczenie, bo ono wyszło nadzwyczaj proste, dostosowane do odbioru najmłodszych, choć, całe szczęście, niepomijające przy tym najważniejszych momentów przygód Alicji i niepozbawione odrobiny humoru.

Mnie natomiast chodzi głównie o wydanie, absolutnie wyjątkowe, jakby samo w całości z krainy czarów pochodziło. Każda strona to wielka niespodzianka, cała książka podejrzewam, że nie raz będzie przeglądana przez dziecko, nawet nie po to, żeby posłuchać historii, ale po to, by poodkrywać na nowo te wszystkie fascynujące rzeczy. Rozkładająca się talia kart, która niemal wychodzi nam z książki, rosnąca Alicja i znikający kot z Cheshire wyglądają po prostu niesamowicie. Do tego wszystkiego dochodzą cudowne ilustracje Zdenko Bašića.

Z całego serca polecam to wydanie. To znakomita zabawa, jak się okazuję, nie tylko dla dzieci, ale i dorosłych. Zarówno ja, jak i mój M., siedzieliśmy oczarowani tą książką i obydwoje mieliśmy wielką frajdę odnajdując i uchylając ukryte na kartach książki drzwiczki.

Ach, i jeszcze jedna niespodzianka! Po przeczytaniu pozostaje nam jeszcze odnaleźć klucze, które ukażą nam drogę do Krainy Czarów. I nie mówcie, że nigdy nie byliście ciekawi jak się tam dostać…

Lewis Carroll, tł. Bogumiła Kaniewska, Alicja w Krainie Czarów, Warszawa, Wydawnictwo Wilga 2011.