Dziękuję za wszystkie miłe słowa pod poprzednią notką, za wszystkie wirtualne uściski też. Kornwalio, na szczęście obyło się bez bólu, bez choróbsk, bez podejmowania tak ciężkich decyzji, które pewnie o wiele trudniej byłoby mi znieść. Na szczęście to tylko czas o wszystkim zdecydował. Jakoś powoli doprowadzam się do porządku, staram się ogarnąć i jakoś odnaleźć w tym domu, tak pustym i cichym. Staram się pogodzić z tym, że nikt mnie nie wita, gdy wchodzę do domu i nie uwala ciężkiego zadka na moich notatkach (przez co muszę się uczyć, nie ma rady).

Obsesyjnie zaczęłam przeglądać ogłoszenia o psach i kotach do adopcji. Nie, na razie pewnie się na nic nie zdecyduje, zresztą nawet jeśli bym chciała to nie jestem przecież w tym domu sama. Po prostu sobie patrzę na te wszystkie słodkie mordeczki. Ludzie mają do oddania takie skarby, że pozostaje mieć nadzieje, że każdy znajdzie swój dom.

Paradoksalnie, cieszę się, że jestem w trakcie sesji, która zmusza mnie do niemyślenia o tym co dla mnie bolesne. Ale… No właśnie, ale. Z drugiej strony mam już serdecznie dosyć. Nie mam siły na nic. Mam wrażenie, że przestaje przyswajać jakiegolwiek słowo pisane i nawet książki posiadające fabułę (!) przestają mnie cieszyć.

Przez kilka dni szczerze nienawidziłam bibliotek i bibliotekarzy, choć nie sądziłam, że kiedykolwiek cokolwiek zdoła mnie doprowadzić do takiego stanu. Tym bardziej, że na ogół biblioteki uważam za jedno z największych dobrodziejstw współczesnego świata. Zastanawiam się co zacznę czuć do książek, gdy spędzę kilka dni nad ich historią. Cokolwiek to będzie mam nadzieję, że szybko minie. Pocieszam się, że jeszcze tylko tydzień i wracam do normalnego życia.