Philomena Ash od urodzenia sprawiała kłopoty. Wiecznie płakała, przegryzała kablem, wymagała ciągłej uwagi, wielkiego zaangażowania, nie dawała swoim rodzicom chwili wytchnienia. Aż do czasu. Do czasu, kiedy postanowiono zabrać ją na basen, jako niemowlaka, a ona odnalazła się w wodzie, jakby żyła w niej od zawsze. To była pierwsza noc, którą przespała spokojnie, całą. Względny spokój i szczęście rodziny nie mogły jednak trwać wiecznie.
U jej siostry, Bron, wykryto raka, który położył cień na życiu całej rodziny. Zaczęło się życie w ciągłym strachu przed śmiercią, życie skupione wokół jednej osoby. Niedługo potem jej ojciec, Leonard zginął w wypadku samolotowym. Po prostu spadł, uderzył w ziemię, choć latanie kochał ponad życie. Matka, pod wpływem tragicznych wydarzeń, w końcu zaczyna popadać w szaleństwo, przestaje wychodzić z domu, a wkrótce i z własnego pokoju. Są jeszcze dwie młodsze siostry: Roxanne, która ukojenia szuka w narkotykach, powoli niszcząc się coraz bardziej oraz Dot starająca się mimo wszelkich niedogodności trzymać całą rodzinę w ryzach.
Jak sobie radzi Philomena? Ucieka w to co kocha najbardziej. Pływa, stara się być najlepsza w tym co robi, narzuca sobie mordercze treningi, całe godziny spędza w wodzie. Za wszelką cenę dąży do doskonałości, poprawia technikę, poprawia czas. Pierwsze zawody, pierwsza wygrana, pierwsza Olimpiada, pierwsze olimpijskie złoto, drugie, czwarte, ósme. Wieczny stres, ciągła presja, pragnienie bycia perfekcyjnym to to co rządzi jej życiem. Życiem, które zamyka się w sportowej hali, bo poza nią Pip zwyczajnie sobie nie radzi. Spędzając dni w towarzystwie całego zespołu jest na wskroś samotna. Szukając pocieszenia w ramionach innych pływaków jest na wskroś samotna. A wreszcie znajdując miłość, która mogłaby odmienić jej życie odrzuca, nawet nie zastanawiając się nad tym jak to na nią wpłynie.
Keegan w swej powieści stara się pokazać czytelnikowi tę drugą stronę medalu. Oglądając jakiekolwiek zawody, nie tylko pływackie, wydaje nam się, że sportowcom wszystko przychodzi z wielką łatwością i choć wiemy, że muszą trenować, żeby coś osiągnąć to w gruncie rzeczy nie zdajemy sobie sprawy jak ciężkie to są treningi. Jak wielu wymagają wyrzeczeń, ilu rezygnacji z rzeczy, z których my swobodnie na codzień korzystamy. To wbrew pozorom świat pełen cierpienia, to ciągła rywalizacja, to otoczenie w którym nawet koleżanki z zespołu stanowią największego wroga, który tylko zagraża karierze.
Z niezwykłą precyzją autorka kreuje każdą z postaci. Mnie zafascynowała Dot. Początkowo tak idelna, tak odpowiedziana, przejmująca w domu rodziny Ash zadania, które powinna pełnić matka, starająca przyjąć się postawę głowy rodziny, a przy tym pozostająca w cieniu za wszelką cenę. Ciekawa byłam jak długo pociągnie, jak długo będzie wchodzić w rolę, do której życie jeszcze nawet nie zdążyło jej przygotować, kiedy w końcu pęknie. Bo w to, że pęknie, że w końcu nie da rady, nie wątpiłam ani przez chwilę.
Swoją drogą dawno już nie czytałam książki tak długo. Bynajmniej nie dlatego, że mi się nie podobała. Po prostu podczas Pływania konieczne są przerwy na złapanie oddechu. Bo to duszna książka. Duszna i ciężka, nie tylko za sprawą tematyki, ale i stylu autorki, który wymaga od czytelnika całkowitej koncentracji, maksymalnego skupienia. A przy tym wszystkim jest lekturą naprawdę dobrą, a nawet bardzo dobrą. Choć może nie przesadzałabym z tym literackim objawieniem.
Ocena: 5/6
Nicola Keegan, Pływanie, Warszawa, Wydawnictwo WAB 2011.