Napiszę od razu, że zawsze odczuwałam awersję w stosunku do powieści historycznych. Nigdy nie lubiłam historii, nie potrafiłam wykuwać rządków cyferek uważanych za istotne daty i niestety, z wielkim żalem muszą przyznać, że do tej pory nie znam dokładnych dat wydarzeń, które powinno się znać, a zajęcia z historii kultury książki są dla mnie wielką męczarnią. Piszę o tym wszystkim, aby podkreślić, że dla miłośników historii, szczególnie zainteresowanymi osiemnastowiecznymi Włochami Konklawe może być świetną rozrywką. Dla mnie niestety nie było, wręcz przeciwnie, wymęczyłam się przy tej książce strasznie.

Riziero zostaje wezwany do Rzymu za sprawą swojego brata. W Kurii Papieskiej ma pełnić funkcje księgowego, choć o księgowości wie tyle co nic, a może nawet mniej. Zbliża się konklawe, a jego przełożony, a niedługo potem także inny współpracownik zostają wypchnięci przez okno. Riziero postanawia rozwiązać zagadkę ich śmierci, a jego jedynym tropem staje się połowa kartki, na której widnieje dość duża suma.

W ogóle nie ruszyła mnie ta książka, nie wywołała żadnych emocji z mojej strony,  ani trochę zainteresowania. W trakcie czytania nie zaczęłam snuć żadnych własnych teorii, jak to zawsze czynię przy czytaniu sensacji. Jakakolwiek akcja zaczęła się rozwijać dopiero w okolicach 80 strony, a to jak dla mnie zdecydowanie za późno. Nie zauważyłam też bynajmniej brawurowych pościgów i namiętnych romansów, chyba, że nazwiemy tak te parę, pożal się Boże, scen erotycznych. W zamian za to wszystko czego oczekiwałam, czego przecież miałam prawo oczekiwać, dostałam jakąś nijaką historię z mnóstwem zupełnie niepotrzebnych, rozwlekłych opisów, które być może właśnie byłyby interesujące dla miłośników historii, a dla mnie były po prostu nudne. I aż kolejny raz odbiór książki chciałoby się zwalić na pogodę, bo za oknem deszcz i szaruga, przez co nastrój już nie ten.

Ocena: 1,5/6

Fabrizio Battisteli, Konklawe, Kraków, Oficynka, 2010.