Chyba każdy mól książkowy dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że filmy rzadko, naprawdę bardzo rzadko dorównują poziomem książce. Często jest coś w nich zmieniane, pomijane są czasem dość znaczące fragmenty i co najważniejsze, nasze wyobrażenia przeważnie nie pokrywają się z wyobrażeniami twórców ekranizacji. Trudno sprostać wymaganiom czytelników. Niestety nie da się pokazać pięciuset stron tekstu w ciągu godziny czy dwóch, z drugiej strony też nie wszystko da się na ekran przenieść.
W obliczu filmowej wersji Godzin to wszystko staje się nieważne. Nieważne stają się różnice i pominięcia, jeśli oczywiście takie istnieją, bo ja ich nie dostrzegłam, nieważne, że moje wyobrażenia dotyczące chociażby wyglądu bohaterów były zupełnie inne, bo film jest doskonały. Pod każdym, najmniejszym względem. Doskonała muzyka, scenografia, gra aktorska, zwłaszcza Nicole Kidman, której szczerze mówiąc początkowo nawet nie poznałam, ale ponieważ wiedziałam, że ma grać jedną z głównych postaci., w końcu domyśliłam się, że to właśnie ona została Virginią Woolf. Naprawdę, zagrała po mistrzowsku i nie wiem czy aż tak bardzo przesadzę pisząc, że to chyba jej najlepsza rola. Oczywiście w żaden sposób nie chcę tu ujmować innym aktorom, bo każda z osób zagrała na najwyższym poziomie.
Oddanie klimatu książki z pewnością nie było zadaniem łatwym, ale zarówno twórcy, jak i aktorzy sprostali zadaniu. Jestem zachwycona, a Godziny to jeden z tych filmów, które w pełni dorównują książce.
Swoją drogą udało mi się w końcu dorwać w bibliotece Panią Dalloway. Teraz pozostaje tylko pytanie: zachwyci czy rozczaruje?
Ocena: 6/6