Nie znam Boga ani ludzi, ale wiem, że są tacy, co żyją i umierają po cichu. (…) W ciszę zamienialiśmy nasze rozmowy. W milczenie wkładaliśmy to, co nas najbardziej bolało. Po cichu kochaliśmy tych, którzy byli nam przeznaczeni. Sprawy załatwialiśmy tak, żeby nikt przypadkiem nie usłyszał. To, co ważne, nosiliśmy w sobie, jak najcenniejszy skarb ukryty w koszach pełnych zboża,w które nikt nie miał odwagi włożyć ręki.
Żyliśmy na utrzymaniu strachu. *

Są takie książki, które zachwycają już pierwszym zamieszczonym w nich zdaniem. Zdaniem, które potem przypominasz sobie raz za razem przez całą lekturę, prosząc, błagając wręcz, by autor nie zepsuł tego, co tak pięknie udało mu się zacząć. Paulina Jóźwik nie zepsuła. I choć ostatecznie Strupki nie są w żaden sposób zbyt odkrywcze, niepowtarzalne czy świeże, wszak skomplikowane relacje rodzinne czy pilnie strzeżone przez starsze pokolenia tajemnice były już tematem niejednej powieści, to jednak napisane w sposób tak piękny, poetycki, emocjonalnie dojrzały zachwycają od pierwszej do ostatniej strony. Od tego rozpoczynającego wszystko i zapadającego głęboko w pamięć pierwszego zdania, aż po zdanie ostatnie, wybrzmiewające w głowie głośnym echem.
Uciekałam przed domem tylko dlatego, że byłam dzieckiem. Nie dałam sobie rady z chorobą babki. Byłam jak skaleczone zwierzę, które nie wierzy, że ktokolwiek może opatrzyć jego rany. Czas pokazał jednak, że można z tym żyć. Człowiek obklejony plastrami, wstaje każdego dnia z łóżka i tak samo kładzie się spać.**
Pola dorastała na wsi, wychowywana przez babcię, rodziców widywała bardzo rzadko, bo obydwoje wyjechali do pracy za granicę. To babcia była jej matką, ojcem, przyjaciółką i powierniczką. To w jej domu, w tej maleńkiej wsi, gdzie wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą, dziewczyna przeżyła pierwsze zauroczenia, pierwsze miłości i pierwsze, ogromne, rozrywające serce na milion kawałków rozczarowania. To z tej wsi pewnego dnia postanowiła zwyczajnie uciec. Za lepszym życiem, ku zapomnieniu. A potem uciekała raz za razem, gdy okazało się, że babcia, jej ukochana babunia, powoli przestaje ją rozpoznawać. Aż uciekła skutecznie, nie mogąc sobie z tą utratą pamięci poradzić i wróciła dopiero na pogrzeb, zagubiona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przepełniona nie dającymi się niczym ucieszyć wyrzutami sumienia i ogromną potrzebą zatopienia w przeszłości.
Ubywanie pamięci to ubywanie życia. Ta choroba przenosi się na innych. To niepamiętanie zamienia się w perz wokół szyi, który odcina dopływ świata. Babka straciła pamięć, a wtedy w moim życiorysie powstały luki, których nigdy już nie uzupełnię. Nikt mi nie powiedział, że pamięć może zniknąć w człowieku całkowicie, że nic nie pozostanie. Że można zapomnieć, kim się jest. Że śmierć to nie koniec życia, ale jego część.
Teraz wchodzę w pamięć jak w pokutę. Wysuwam szuflady, otwieram szafy i szukam. Przysiadam w kącie i dziwię się, jak wiele nie pamiętam. Po chwili zatrzymuję się i nie potrafię uwierzyć, że pamieć nagromadziła tyle zapachów, dźwięków, tyle spojrzeń i westchnień, tyle odcieni nieba i zieleni. Błąkam się w niej. Dopytuję innych. A potem po cichu nie potrafię zrozumieć, że zapamiętali inaczej.***
Strupki to przepięknie napisana historia o naszej pamięci, jakże kruchej i ulotnej, o trudnych, często błędnych wyborach kładących się cieniem na życiu nie tylko całej rodziny, ale i przyszłych pokoleń, o rodzinnych tajemnicach spychanych głęboko w zakamarki niepamięci. O tym jak ważni są najbliżsi i jak często ciężko żyć z nimi w zgodzie, choć chwilami jeszcze ciężej żyć bez nich, jak trudno podporządkować się temu, co dla nas wymyślono, jak okropnie przewrotny, złośliwy i niesprawiedliwy bywa nasz los, zwłaszcza jeśli pomagać mu będzie nie ten, kto powinien, jeśli pokieruje nim w zupełnie inną stronę.
Dom. Stół, krzesło i łóżko. Kiedyś podczas zajęć na akademii wykładowca zapytał, czym jest dla nas dom. Studenci mówili, że dom to powroty. Dom to miejsce, gdzie pachnie powrotami. Gdzie ktoś pyta, dokąd idziesz i kiedy wrócisz. Mówili jeden po drugim, aż wreszcie przyszła moja kolej. Wybiegłam z sali. Ukryłam się w łazience, usiadłam na zamknięty sedesie i zakrywając usta dłońmi, bujałam się w przód i w tył. Dlatego, że mnie już nikt nie pytał, kiedy wrócę.
Dom wysyłał sygnał jak sonda. Znam kilka zapachów powrotu. Wykrochmalona pościel. Poduszka pachnąca wiatrem. Rumianek parzący się w emaliowanym garnuszku. Fioletowy bez z ogródka sąsiada. Krem dla dzieci na starej skórze. Szpitalny zapach, który bez pozwolenia zawładnął pokojem babki.
Nie wiedziałam, który z tych zapachów poczuję tym razem.****
Przyjemnością było czytanie tej książki. Przyjemnością kosztowanie każdego zdania, każdego zamieszczonego w niej słowa. Już dawno nie zaznaczyłam sobie tak wielu fragmentów, już dawno nie miałam ochoty na cytowanie niemalże całej powieści. Strupki to naprawdę udany debiut, dopracowany w każdym calu. Trzymam kciuki za kolejne publikacje autorki z nadzieją na to, że o Paulinie Jóźwik jeszcze będzie głośno.
To jest mój dom. Nawet gdy jest ciemny. Gdy od niego uciekam, żeby wrócić. Kiedy nie wiem, na ile zostanę. Będzie nim dalej, gdy pewnego dnia zamieszkają w nim tylko duchy. Mój dom to wielkie dziecko, które noszę ze sobą na plecach. Karmię je życiem, a ono kurczowo trzyma mnie za szyję i szepcze, że bez tego miejsca nie istnieję.*****
Paulina Jóźwik, Strupki, Kraków, Wydawnictwo Znak 2019
*s. 5
**s. 190
***s. 8-9
****s.31
*****s. 255
Dużo pochlebnych opinii czytałam o tej książce, czasem debiuty bardzo pozytywnie zaskakują. Mam nadzieję, że będzie mi dane przeczytać w tym roku 🙂
PolubieniePolubienie