Włochy na ogół kojarzą nam się z pięknym słońcem, spowolnionym trybem życia, pysznym jedzeniem i ogólną sielanką. Książek z akcją osadzoną w tym pięknym kraju powstało mnóstwo, tych opowiadających o przeprowadzce do Toskanii można by pewnie wymieniać bez końca. I jakoś w tym całym zachwycie nad cudną Italią zapominamy o tym, że i tam nie brakuje biedy i dzielnic, które określilibyśmy po prostu jako slumsy. Jedno z takich miejsc przybliża Silvia Avallone.

Dzielnica biedy w mieście Piombino nie napawa nadzieją. Życie mieszkańców skupione jest wokół huty Lucchini, miejsca pracy wielu mężczyzn i źródła utrzymania wielu rodzin, które chyli się ku upadkowi. Toskania, dotąd kojarzona z feerią barw i cudownymi, wręcz odurzającymi smakami i zapachami, tym razem odurza w zupełnie inny sposób. Anna się tutaj urodziła, wiedziała jednak, że walające się po ziemi papiery, niedopałki, a czasem strzykawki to zły znak. Że wszyscy sikają pod słupami: psy, dzieciaki i ćpuny. Że smród aż zatyka. Że człowiek, który wstrzykuje sobie działkę heroiny w ramię albo w szyję na oczach dzieci, to nie jest ładny widok. Tylko że opluwać to wszystko, to jakby opluwać samego siebie*.

W tej pozbawionej kolorów rzeczywistości swoje miejsce próbują znaleźć główne bohaterki Avallone, dwie nastolatki, właściwie już nie dziewczynki, ale jeszcze nie kobiety, przyjaciółki od zawsze i wydawałoby się na zawsze, które korzystając z uroków własnych ciał przyciągają wzrok, szukają czułości i głęboko wierzą w to, że pewnego dnia uda im się wyrwać na Elbę, wyspę położoną całkiem blisko, a jednak tak odległą jak tylko można sobie wyobrazić. Co znaczy dorastać w kompleksie czterech bloków, z których odpadają kawałki balkonu i azbestu, na podwórku, gdzie dzieci bawią się obok dealujących chłopców i cuchnących starych bab? Jaką wizję świata tworzy sobie człowiek w miejscu, gdzie nie wyjeżdżać na wakacje, nie wychodzić do kina, nie mieć pojęcia o świecie, nie przeglądać gazet, nie czytać książek to rzecz normalna i tak jest dobrze? One odnalazły się w tym miejscu i wzajemnie wybrały**.

Los Anny i Franceski znacznie się jednak skomplikuje, gdy jedna z nich zapragnie czegoś więcej, a druga będzie tego szukała zupełnie gdzie indziej, gdy nagle staną przed wyborem miłość czy przyjaźń?, i gdy w pewnym momencie ciężko im będzie te dwa uczucia rozdzielić. A jeszcze ciężej połączyć.

Stal to nie tylko ukazanie relacji dwóch dziewczynek żegnających dzieciństwo i wkraczających w dorosłość, w miejscu, w którym nikt nie chciałby się znaleźć. Dorosłość może zbyt szybką, może zbyt wymagającą, ale też wyczekiwaną z wielką niecierpliwością. To też pokazanie powolnego upadku tego, co wydawało się pewne. I ukazanie dwóch rodzin, ciężkich warunków w domu, z którego jak najszybciej chce się uciec. Zestawienie dwóch matek, z których jedna na córkę nie zwraca uwagi, druga zaś chce swoje dziecko chronić, ale nie potrafiąc tupnąć nogą i bojąc się konsekwencji zmiany obecnej sytuacji, wyraża milczącą zgodę na jego cierpienie. I dwóch ojców, z których jednego wiecznie nie ma w domu, a drugi jest w tym domu zbyt często. Rodzin, z których każda ma zupełnie inne problemy, odmienne relacje łączą ich członków, a jednak poziom nieszczęścia w wydawać by się mogło dwóch różnych, choć oddzielonych wyłącznie kilkonastoma schodami, miejscach jest całkiem podobny.

Avallone z powodzeniem plącze wątki i chronologię, robi zamieszanie w głowie czytelnika, uderza w niego krótkimi, dobitnymi zdaniami. Klimat jej powieści drażni, porusza, smuci, wywołuje wstręt, a momentami i niezrozumienie. Atmosfera jest tak gęsta i duszna, że mamy ochotę uciec od tego wszystkiego, odciąć się i na zawsze zapomnieć o Annie i Francesce, a jednak brniemy w to dalej, z głupim przekonaniem, że wszystko jeszcze może się zmienić. I z nadzieją, że będzie to zmiana na lepsze.

Silvia Avallone, Stal, Katowice, Sonia Draga 2013

*s. 46

**s. 35-36