Blanche i Christa to nastolatki, których pozornie nic nigdy nie powinno połączyć. To zupełne przeciwieństwa, które nigdy nie powinny się przyciągnąć, a jednak… W pewnym momencie, wbrew wszelkich regułom, wbrew wszelkim oczekiwaniom stają się najlepszymi przyjaciółkami. Z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego.

Nothomb, jak zwykle, oszczędnie używając słów, przekazuje mocne treści, prowadzi do zakończenia, które, choć można się go w pewnym momencie domyślić, sprawia jednak, że włosy stają dęba.

Blanche wydaje się początkowo wcieleniem dobra, ale i nieśmiałości, pewnego rodzaju zamknięcia na ludzi. Były takie momenty, kiedy bardzo mocno się z nią utożsamiałam (i może dlatego książka przypadła mi tak do gustu), wiedząc dobrze, że i ja wolę trzymać się zawsze trochę z boku. Rozumiałam ją doskonale, rozumiałam jej rozterki, złość zwalczaną w zarodku, gdy brakuje odwagi, by wykrzyczeć ją komuś w twarz.

Christa od początku przedstawiana jest jako uosobienie zła, ale i tego co przez nas wciąż pożądane: zadowolenia z życia, zewnętrznego piękna, otwartości, towarzyskości, ogromnej łatwości w nawiązywaniu kontaktów, której część z nas może tylko i wyłącznie pozazdrościć. A jednak, mam wrażenie, mimo ludzi ją otaczających, od początku tkwiła w niej też wielka samotność, mimo powierzchownego zadowolenia z życia chowała w sobie, głęboko w środku, ogrom smutku, tak wielki, że momentami nie da się z nim walczyć, bo człowiekowi zaczyna brakować na to sił. Żałuję odrobinę, że Nothomb nie skupiła się na tej postaci trochę bardziej, że właściwie zdecydowała się na pominięcie jej motywacji, wszelkie rozwiązania pozostawiając tylko w sfere naszego domysłu.

W powieści Nothomb nic nie jest jednolicie białe ani czarne. Te dwa kolory nieustannie się ze sobą mieszają, dobro wpływa na zło i odwrotnie. Jedno bez drugiego zwyczajnie nie może istnieć.

***

Rozpoczął się etap głosowania na Blog Roku 2012

A jeśli ktoś ewentualnie chciałby bardzo zagłosować na Czytadełko to może wysłać smsa o treści E00329 na numer 7122 :))