Co zrobić, gdy mąż robi się nieznośny, marudny, zbyt dużo pije, a rodzinie poświęca zdecydowanie za mało czasu? Wystarczy zabrać go do Indii. Wraz z dziećmi zaszyć się tam na trzy miesiące, by zapomnieć o troskach dnia codziennego, skorzystać z wszechobecnej religijności, przemyśleć, co w życiu jest naprawdę ważne. Taki był plan Lissen. Plan Michaela był całkiem podobny. W zasadzie sprowadzał się do tego samego. Wyjazd do Indii był dla niego doskonałym pomysłem i jednocześnie doskonałą okazją do zdobycia materiałów na nową książkę o kulinariach, spotkania mistrzów indyjskiej kuchni, odkrycia nowych smaków, zachwytu nad wyrazistością indyjskich przypraw i… wypicia litrów wina. 

Jedz, módl się, jedz to swego rodzaju pamiętnik z tej podróży, w których poszczególne przystanki stanowią Bombaj, Radżastan czy Mangalur. To pamiętnik z podróży, w której autor z rodziną podziwiali nie tylko piękno i bogactwo, ale zapuszczali się też do slumsów, zatrzymywali w najgorszych hotelikach, jeśli można je tak nazwać, przyglądali zwyczajom Hindusów, poznawali i podziwiali ich religijność, wyznania, zasady jakimi się w życiu kierują. To wspomnienia z podróży pełnej najwspanialszych smaków i zapachów, podlewanej najlepszym alkoholem i okraszonej dużą dawką dobrego humoru (który, co podkreślam, nie każdemu pewnie podpasuje). To też opowieść zwykłego faceta, który gdzieś zgubił swoją drogę, stracił pewność siebie, szukał ukojenia nie tam, gdzie powinien, ale który, całe szczęście, w tych najgorszych momentach miał przy sobie kobietę, która była w stanie wiele znieść, by dać mu jakieś wsparcie. 

Bo właśnie. To też pamiętnik z podróży, podczas której drogi małżonków zaczęły powoli iść w dwóch różnych kierunkach, podczas której Lissen powiedziała w końcu dość, postawiła jasne warunki i… zapisała Michaela na miesięczny kurs jogi. A co się na nim działo! No, w skrócie możecie wyobrazić sobie podstarzałego (i nie chodzi mi tu o wiek, a raczej o jego stan fizyczny), przeraźliwie spoconego, zmęczonego faceta ze zwisającym brzuchem, któremu ktoś każe wypinać pupę do góry, obserwującego jednocześnie swych o wiele lepiej wygimnastykowanych towarzyszy, którym każda pozycja przychodzi  z lekkością. Jak przetrwać takie poniżenie, jak pokonać nałóg, jak wstawać dzień w dzień o 6 rano? I czy to w ogóle może się udać? No cóż… przeczytajcie.

Michael Booth, Jedz, módl się, jedz, czyli jak przypadkiem znalazłem spokój, równowagę i oświecenie, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN 2012.