Autorce książki ciężko było utrzymać ciążę, udało się jej dopiero za trzecim razem. Poród był bardzo męczący, długi, lekarz nie zgodził się na zrobienie cesarskiego cięcia, a Justynka urodziła się bardzo słaba, otrzymując zaledwie jeden punkt w skali Apgar. Właściwie nie wiadomo było czy przeżyje, a jednak, na szczęście, się udało. Po wyjściu ze szpitala dziecko zaczęło codzienne ćwiczenia, wydawałoby się, że zaczyna normalnie funkcjonować, jest w pełni zdrowe, nic się nie dzieje. Aż w końcu, w okolicach trzecich urodzin ich córki, Agnieszka Sujata, wraz z mężem, usłyszała diagnozę, której chyba żaden rodzic wolałby nie usłyszeć: opóźnienie rozwoju psychomotorycznego – problemy integracji sensomotorycznej – zachowania i cechy autystyczne[1] oraz drugą dziecko autystyczne, wysoko funkcjonujące[2]. To mogłoby wystarczyć, by zupełnie się załamać. A jednak, oni się nie załamali, podjęli codzienną walkę, a nawet zdecydowali się na kolejne dziecko i tak w ich życiu pojawił się Jerry, młodszy braciszek, z którym Justynce udało się stworzyć całkiem niezły duet. Mniej więcej w tym okresie też, autorka zaczęła prowadzić swojego bloga, znalazła miejsce, w którym mogła wylewać swoje smutki i radości. 

Huśtawka to właśnie te zapiski, z dziesięciu lat, dzielone skrupulatnie między Małą i Małego. Moim zdaniem z tych prawie 400 stron, można byłoby z powodzeniem zrobić stron 200 i książka wcale by nie ucierpiała, a może nawet zyskała, bo czytanie któryś tam z kolei raz o katarze i chorobie w pewnym momencie może wydać się nudne i wtórne. To co sprawdza się w przypadku bloga, gdzie notki pojawiają się raz na jakiś czas i czeka się na nie z niecierpliwością, w przypadku książki, gdzie czytamy kilkanaście czy kilkadziesiąt notek na raz po prostu przestaje się sprawdzać. W każdym razie Sujata opisuje swe życie codzienne z dzieckiem chorym i zdrowym, a robi to dosyć spontanicznie, z mnóstwem emocji, ciesząc się z małych sukcesów obydwojga z dzieciaków i często przytaczając ich zabawne odzywki. Niestety, mam wrażenie, że autorka na własną prośbę odrobinę całą książkę spłyciła. Naprawdę nie zazdroszczę ludziom, którzy muszą dzień w dzień patrzeć na chorobę własnego dziecka, często nie potrafiąc mu pomóc. Podziwiam takie osoby za ich wewnętrzną siłę, bo nie wiem czy byłabym w stanie taką w sobie znaleźć. Nawet pewnie nie potrafię sobie wyobrazić jak bolesny jest każdy upadek i jak wielką siłę rażenia ma każdy wzlot, każdy mały cud. Nie chcę myśleć o tym, jak to jest gdy los każdego dnia rzuca ci pod nogi kolejne kłody, gdy co rusz dokłada nowych zmartwień. Jednak po przeczytaniu Huśtawki tak sobie myślę, że może niekoniecznie każdy powinien ze swojego życia od razu tworzyć książkę? Może to wszystko powinno pozostać tylko w formie bloga?

Bo właśnie. Książka jest przedrukiem zapisków blogowych i to niestety jest bardzo mocno widoczne. Powiem szczerze. Nigdy nie patrzę na nazwisko redaktora, korektor tym bardziej mnie nie interesuje, ale tu dosłownie po przeczytaniu kilku stron pomyślałam sobie kurde, o co chodzi?! Wróciłam więc ładnie do strony redakcyjnej i… już wiedziałam. Książka nie została poddana ani redakcji ani korekcie, a jeśli już to sprytnie nikt się do takich zabiegów nie przyznał. I tym lepiej dla niego, bo całość aż ugina się od masy literówek, które momentami tworzą błędy ortograficzne, momentami zaś sprawiają, że całe zdanie jest zupełnie niezrozumiałe. I tak mamy: 

Z resztą, po i tak długim okresie poprawy, przyszedł chwilowy (mam nadzieję że chwilowy) regres. [3]

Po kolejnych nie przespanych nocach […] [4]

I dla tego właśnie wolę tu przychodzić […] [5]  

Depresja po porodowa? [6]

Po za tym, zaczynają już czasami […] [7]

A tym czasem znów wybywamy. [8]

Obie dziewczyny jak na razie tylko wiedzą osobie, ale są bardzo niecierpliwe, by się poznać osobiście. [9]

Nawet w najśmielszych prognozach nie spodziewałam się tego, co mam przez te lata wybujało. 😉 [10]

To oczywiście niewielka część cytatów, bo więcej nawet nie chce mi się przepisywać, zresztą nie o to chodzi, żebym przybliżała tu połowę książki, ale uwierzcie, literówki są na każdej stronie. I to nie pojedyncze, najczęściej występują one w grupie. W zasadzie w dość licznych grupach. I jasne, jestem w stanie zrozumieć, że to zapiski blogowe, pisane czasem na szybko, czasem bez sił, czasem na zupełnym wyczerpaniu, ale raz, że nawet blogowe notki powinno się chociaż przelecieć wzrokiem, a dwa, że decydując się na wydanie ich w formie książkowej przydałoby się dołożyć wszelkich starań, żeby książka była staranna i dopracowana, a przede wszystkim, by od pierwszych stron zdobyła serce czytelnika, a nie odrzuciła go błędami, jakich nie powinno robić nawet dziecko. Bo ja, mam wrażenie, że zamiast wciągnąć się w całość, zamiast wejść w świat Justynki i jej rodziny, zagryzałam zęby, żeby nie rzucić książki w kąt. A przecież nie o to miało chodzić…

Agnieszka Sujata, Huśtawka, Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia w Sandomierzu 2011.

[1]s. 12

[2]Tamże

[3]s. 25

[4]s. 28

[5]s.29

[6]s. 33

[7]s. 34

[8]s. 42

[9]s. 174

[10]s. 175