W poszukiwaniu odprężenia i dobrej rozrywki sięgnęłam po kolejną książkę z cyklu o Lily Bard. Styl Harris znam i lubię, wiedziałam więc czego mogę się spodziewać. Tym samym, wiedziałam, że się nie zawiodę.

Lily od czasu do czasu pomaga Marshallowi w prowadzeniu siłowni. Pewnego razu, wyręczając chwilowo niedomagającego szefa i otwierając Body Time zamiast niego, zastaje tam jednego z klientów. To Del. Del, którego już dawno nie powinno być na sali, a którego Lily zastaje przygniecionego sztangą, ze zmiażdżonym gardłem. Czy możliwe by był to przypadek?

Niemożliwe. Tym bardziej, że to nie pierwsza przypadkowa śmierć w ostatnim czasie, w dodatku wśród mieszkańców Shakespeare zaczyna narastać niechęć do czarnej części społeczeństwa, za wycieraczkami samochodów pojawiają się ulotki zachęcające do jej gnębienia, A sama Lily coraz częściej natyka się na tajemniczego mężczyznę z czarnym kucykiem, który wzbudza w niej nie tylko odrobinę strachu, ale i pożądania.

Jak widać, w tej części autorka serwuje nam troszkę więcej wrażeń niż poprzednio. W ogóle jest w pisarstwie Harris coś takiego co wciąga mnie od pierwszych stron i nie pozwala oderwać się od książki, dopóki nie dowiem się jak te wszystkie zdarzenia się łączą, dopóki nie dostrzegę tych związków między nimi. A jak już dostrzegę, to czytam szybko dalej, żeby się przekonać, że faktycznie – miałam rację.

Czyste szaleństwo to nie jest literatura wysokich lotów i kto się takiej spodziewa, srogo się zawiedzie. To nie jest nawet dobrze skonstruowany kryminał, a gdzie tam! Ale ja nadal będę stać przy swoim twierdząc, że to dobra literatura rozrywkowa i z przyjemnością sięgnę po kolejne książki z tego cyklu.

Charlaine Harris, Czyste szaleństwo, Kraków, Wydawnictwo Znak 2011.