Jak wiadomo od niedawna jestem szczęśliwą posiadaczką kota. Na ile ten kot okaże się prawdziwy dowiemy się pewnie za jakiś czas.

Piszę o tym, bo Kot w stanie czystym to książka napisana właśnie w imieniu członków Kampanii na rzecz Prawdziwych Kotów, która o tę prawdziwość właśnie bezustannie walczy. Choć nie sięgnęłam po tę książkę tylko dlatego, że w moim domu nagle pojawiła się Sofi. Od dawna miałam ją w planach. Ja generalnie lubię książki o zwierzętach. Te poważne i te pisane z przymrużeniem oka. Te pisane z punktu widzenia zwierzaka i te w których właścicielom oddaje się głos. Właściwie spora część mojej biblioteczki składa się z takich książek, no ale… ja nie o tym przecież miałam.

Pratchett w imieniu rzeczonych członków pisze więc o rasach kotów, i nie są to bynajmniej rasy o których słyszymy na co dzień. Przedstawia też możliwości zdobycia sierściucha, imiona którymi posługują się właściwie wszyscy właściciele kotów. Poznamy też zabawy mruczków i sposoby ich tresury. A także krótką historię i spojrzenie na koci seks. No i wiele innych rzeczy, bo Kot w stanie czystym składa się z 19 rozdziałów, z których każdy obejmuje osobne zagadnienie.

Całość książki uzupełniona jest świetnymi ilustracjami Graya Jolliffe’a. 

 

Wszystko to jest niby zabawne, niby napisane z przymrużeniem oka i choć początkowo faktycznie tak było to pod im dalej, tym bardziej robiło się drętwo, a pod koniec już miałam wrażenie, że może objętość została z góry określona i jakoś trzeba te strony zapełnić?

Żeby nie było: uśmiechnęłam się, kilka razy. Owszem, momentami nawet zaśmiałam się głośno, dlatego uważam, że książka jest dobra. Trzyma poziom. Z drugiej strony myślę, że może jeszcze zbyt krótko mam kota, żeby wyłapać wszystkie smaczki? Żeby docenić pomysły autora i jego humor? A może to po prostu z Pratchettem mi nie po drodze?

Ocena: 4/6

Terry Pratchett, Kot w stanie czystym, Warszawa, Wydawnictwo Prószyński i S-ka 2005.