W życiu Rachel Fielding wszystko chodzi jak w zegarku. Z nią na czele. Zawsze elegancka, wzorowa w pracy, idealna jako kochanka. Aż pewnego dnia zmienia się wszystko. Po dziesięcioletnim związku facet odchodzi w siną dal, a wraz z nim praca i mieszkanie. W ich miejsce zakrada się jednak spadek po zmarłej niedawno ciotce Dot, która zostawiła ukochanej siostrzenicy nie tylko wspaniały dom, ale także przylegające do niego schronisko dla psów. Właśnie, schronisko. Tyle, że Rachel wcale nie lubi psów i ani myśli o tym by stać się ich nową mamą.
Natalie i Johny to małżeństwo idealne. Takie o którym każdy marzy. Zgodni we wszystkim, dogadujący się bez problemów, wspierający w każdej sytuacji. Cud, miód i orzeszki. Tyle, że do pełni szczęścia brakuje im dziecka, o którym obydwoje tak bardzo marzą. Tyle, że jego spłodzenie nie jest wcale tak łatwą sprawą, jakby się mogło wydawać.
Zoe usiłuje doprowadzić do porządku swoje życie. Jej mąż nie tak dawno odszedł, zostawiając ją i dwóch synów na łasce losu. Jak się okazuje prowadzenie domu i opieka nad dwoma szkrabami wymaga naprawdę wielkiej cierpliwości i dużo siły, nie tylko fizycznej. Zwłaszcza, gdy tatuś okazuje się głupim… ekhm, palantem i zamiast płacić w terminie alimenty próbuje przekupić dzieci drogimi prezentami. A już zwłaszcza, gdy jednym z tych prezentów staje się szczeniak, który potrzebuje prawie tyle uwagi co dwójka małych dzieci, jeśli nie więcej.
Losy tych czterech osób i kilku innych łączą się w ten czy inny sposób. Do tego dochodzi Klejnot, Bertie, Chester i kilkanaście innych psiaków, odrzuconych i poszukujących nowego domu, z których każdy jest niezwykły, pełen energii i miłości, którą chętnie obdarzy kogoś kto poświęci mu trochę uwagi.
To kolejna powieść z tych na gorsze dni. Pełna ciepła i humoru. Książka z tych przy których co niektórzy uronią łezkę lub dwie. Ja uroniłam. Tym bardziej, że mimo lekkiego stylu autorka porusza jednak dość trudne tematy. Problem z zajściem w ciążę, gdy tak bardzo się tego pragnie, życie z żonatym facetem, z którego mimo wszelkich przeciwności tak ciężko jest zrezygnować, rozwód, który najbardziej przeżywają dzieci nie potrafiące zrozumieć co się stało i czy to one same czymś zawiniły.
Lucy Dillon nie pokazuje jednak nic nowego, nawet nie usiłuje nas niczym zaskoczyć (może poza tajemnicą Dot, bo na to rozwiązanie faktycznie bym nie wpadła, ale cicho sza!), ona po prostu opowiada o ludziach podobnych do nas. Ludziach z problemami, którzy przeżywają swoje chwile wzlotów i upadków, a że przy okazji wplata w to zgraję kochanych czworonogów. Cóż, robi to na tyle umiejętnie, że wychodzi jej to zdecydowanie na plus.
Psy, Rachel i cała reszta nie wniosą do naszego życia nic nowego, ale z pewnością sprawią, że w ponury dzień na twarzy pojawi się szczery uśmiech.
Recenzja napisana dla portalu LubimyCzytać.pl
Ocena: 5/6
Lucy Dillon, Psy, Rachel i cała reszta, Warszawa, Prószyński i S-ka 2010.