Cóż, przyszło nam żyć w czasach, kiedy słowo genialny, zbyt często nadużywane i wykorzystywane do opisania dość prozaicznych czynności albo też niezbyt wyróżniających się osób, przeciętnych książek czy miliona podobnych do siebie filmów, przestaje mieć powoli jakiekolwiek znaczenie. Eric Weiner stara się trochę tego znaczenia jednak mu przywrócić, a przy okazji rozwiązać zagadkę tego jak się rodzi geniusz, jakie warunki trzeba spełnić, by nim zostać oraz dlaczego na przełomie wieków w pewnych miejscach było tych geniuszy znacznie więcej niż gdzie indziej.
Ps. Tak, czytałam książkę w Święta Wielkanocne, stąd taka a nie inna oprawa zdjęcia – to najlepiej świadczy o tym jak zawrotne mam ostatnio tempo pisania… 😉
Autor zabiera nas więc w podróż nie tylko w przestrzeni, ale także i czasie, prowadząc do największych przeszłych i teraźniejszych ośrodków geniuszu. Wpadamy więc na chwilę do starożytnych Aten, by przyglądnąć się rozwojowi tamtejszej filozofii, po to, by za moment przenieść się do złotego wieku Hangzhou za czasów panowania dynastii Song, podczas których nastąpił znaczny rozkwit filozoficznego i duchownego rozwoju, ale także dokonano wielu osiągnięć w zakresie medycyny, edukacji czy kultury. Kolejny przystanek to Florencja oglądana w towarzystwie Leonarda da Vinci, Michała Anioła oraz rodziny Medici. Następnie zatrzymujemy się w Edynburgu, bo odrobina Szkocji tkwi w każdym z nas, czy jesteśmy tego świadomi, czy nie*, a geniusze, którzy rozświetlili swym blaskiem stary Edynburg doprowadzili do narodzin wszystkiego od nowoczesnej ekonomii przez socjologię po fikcję historyczną*. Przystajemy też w niekojarzącej się dziś zupełnie z geniuszem Kalkucie w latach 1840-1920, kiedy właśnie to miasto stanowiło jedną z intelektualnych stolic świata, ośrodek twórczego rozkwitu, który objął sztukę, literaturę, naukę i religię**. Na dłużej Weiner zabiera nas do Wiednia z jego dwoma, zupełnie różnymi twarzami geniuszu: Mozartem i Freudem, a wreszcie trafiamy do najbliższej naszym czasom i sercom Doliny Krzemowej z jej nieustannym rozwojem technologicznym. Jak widać jest więc obszernie, nie tylko pod względem geograficznym czy dziejowym, ale także tematycznym. Eric Weiner przenosi siebie i nas z miejsca na miejsce, spotyka geniuszy żyjących i nieżyjących oraz próbuje zgłębić temat w każdy możliwy sposób, chwytając się wszystkiego, co tylko przyjdzie mu do głowy i co na swej drodze napotka.
Jak się rodzi geniusz? Ku pokrzepieniu serc: na pewno nie przekreśla cię to, że jesteś lub byłeś kiepskim uczniem… Bill Gates, Steve Jobs, Woody Allen – wszyscy rzucili studia. […] Pracę doktorską Einsteina odrzucono dwukrotnie. […] Thomas Edison rzucił szkołę w wieku czternastu lat. […] Wielu geniuszy pobierało nauki w domu albo zdobywało wiedzę na własną rękę. Chociaż niektórzy geniusze – na przykład Maria Skłodowska-Curie czy Zygmunt Freud – byli znakomitymi studentami, większość miała ze sformalizowaną nauką na pieńku***. A poza tym? Cóż, jak się okazuje wystarczy trochę nie tak znowu trudno dostępnych składników, to jest: odpowiedniego miejsca i odpowiedniego czasu, trochę kaski, niekoniecznie swojej, jakiegoś opiekuna czy też mistrza, który z przyjemnością pokaże nam odpowiednią drogę i z dumą patrzeć będzie jak nią kroczymy, umiejętności menadżerskich albo kogoś, kto się tym z przyjemnością zajmie, bo wiecie Beethovena nie znalibyśmy dziś jako geniusza, gdy by nie był dobrym marketingowcem. Mozart miał wbudowaną maszynę marketingową w osobie swojego ojca. […] Jeśli nie potrafisz się sprzedać i stać się znanym, nie będziesz geniuszem****. Silnej motywacji i wytrwałości w tym, co się robi, jako że geniusza od osoby przegranej niekoniecznie odróżnia liczba odniesionych sukcesów, ale raczej wielokrotna gotowość do zaczynania od początku*****. Nie zaszkodzi też odrobina nieszczęśliwych doświadczeń, bo bycie imigrantem i brak stabilizacji w rodzinie to dwa najpowszechniejsze życiowe doświadczenia geniuszy******. No a przede wszystkim, najbardziej pożądanym składnikiem jest odrobinka tajemniczego tego czegoś. Bo jak tego czegoś nie ma, to i z geniuszem może być klapa.
Podróż w towarzystwie Weinera była nawet przyjemna, choć może nie tak odkrywcza jak na to liczyłam. I nie aż tak ekscytująca, bo zdarzały się momenty, kiedy miałam ochotę ziewnąć i wysiąść z tego pociągu. Może nie aż tak częste, by nie cieszyć się, że jednak dojechałam do końca drogi, ale na tyle uciążliwe, by nie chcieć ruszyć w nią drugi raz.
Eric Weiner, Genialni. W pogoni za tajemnicą geniuszu, Warszawa, Wydawnictwo Naukowe PWN SA 2016
*s. 174
**s. 226
***s. 156
****s. 284
*****s. 98
******s. 312