Uwielbiam świąteczna atmosferę. Te wszystkie czerwono-zielone akcenty pojawiające się już w połowie listopada, migające wszędzie światełka, piosenki, które sprawiają, że w sercu robi się cieplej. Odkąd mam dzieci doceniam ten czas jeszcze bardziej, wspólnie celebrując grudniowe dni i do znanych dobrze tradycji dokładając nasze własne. Mimo wszystko nigdy nie potrafiłam zrozumieć fenomenu świątecznych powieści i choć faktycznie co roku sięgam po jedną, czy dwie książki w TYM klimacie, to jakoś mam wrażenie, że przeczytanie ich już pięciu czy dziesięciu (a co roku wydaje się ich chyba coraz więcej) raczej by mnie znudziło niż przywołało ducha Świąt. W tym roku postanowiłam sięgnąć po książkę utrzymaną niby w świątecznym klimacie, ale zupełnie inną niż to, co na ogół z nim kojarzymy. Po książkę wyjątkową, opartą na faktach, sprawiająca, że świąteczny czas docenimy tysiąc razy bardziej niż dotąd… Wiedziałam, że muszę ją przeczytać odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach. 

Moc truchleje to zbiór wspomnień nie tyle o samej wojnie, ile właśnie o Świętach podczas jej trwania. Bo jak się okazuje, nawet w tych najgorszych czasach Boże Narodzenie było czasem wyjątkowym, choć w zupełnie inny sposób niż dziś. Moc truchleje to opowieści niezwykle wzruszające, to książka, która sprawi, że na Święta Bożego Narodzenia nigdy już nie będziemy patrzeć tak samo. To wspomnienia, które sprawią, że rodzinny czas przy wspólnym stole docenimy jeszcze bardziej.

Dla Basi Święta były zawsze okresem szczególnym, czasem, w którym ich kamienica stawała się jednym wielkim domem, a wszyscy sąsiedzi stawali się jedną rodziną, gromadzącą się przy wspólnym oknie na korytarzu. Tego wspólnego czuwania przy choince nie zmieniły nawet czasy wojenne, choć kolacja wigilijna była wówczas oczywiście znacznie uboższa, a nastrój jakby trochę bardziej smutny. Katarzyna pierwszą wojenną wigilię spędziła jeszcze w rodzinnym domu i jak sama mówi, to były jej ostatnie normalne Święta. Kolejne zlewają się już w jedną wielką tułaczkę, naznaczoną tęsknotą za ojcem. Urszula miała osiem lat, gdy trafiła do Auschwitz, wraz z bratem. Świąt sprzed wojny nie pamięta, ale wigilia spędzona w obozie była jedną z niewielu nocy, podczas których otulona ciepłem, nie bała się niczego.

Rozmówców Sylwii Winnik wojna rzuciła w przeróżne miejsca. Jedni zostali wywiezieni na Syberię, inni długi czas spędzili na Pawiaku, część była więziona w obozach, kilku działało w konspiracji, niektórzy każdy rok wojny spędzili gdzie indziej. Czasy okupacji nie oszczędziły nikogo. Święta Bożego Narodzenia były jednak czasem wyjątkowym, oczekiwanym, celebrowanym tak jak tylko to było możliwe. I choć trudno sobie wyobrazić, że w wojennej zawierusze ktokolwiek mógłby sobie zaprzątać głowę choinką, opłatkiem czy białym obrusem, okazuje się, że to właśnie te elementy, pozornie nic nie znaczące szczegóły, stawały się elementami tradycji, które pozwalały wierzyć w to, że jeszcze kiedyś będzie normalnie. Że choć pozbawieni własnego kąta, z dala od najbliższych, często głodni, pełni tęsknoty i wycieńczeni, wciąż jeszcze mogą mieć nadzieję na lepsze jutro.

Sylwia Winnik, Moc truchleje. Opowieści wigilijne 1939-1945, Kraków, Wydawnictwo Znak 2020