Właściwie to wcale nie miałam czytać tej książki. Naprawdę. Ale zaczęła do mnie mówić, wołać, w końcu krzyczeć, a że czytałam poprzednią powieść Zaczyńskiej i doszukałam się tam kilku minusów, to byłam ciekawa jak wypadła Kobieta z impetem. No i wymiękłam, skusiłam się, wpadłam, przepadłam i, co najlepsze, wcale nie żałuję, bo podobało mi się bardziej niż Szkodliwy pakiet cnót.
To, że w okolicach Bugu nagle pojawiają się krokodyle, wcale nie jest normalne, prawda? To, że na całkiem przyjemnej imprezce, na której co prawda dochodzi do kilku spięć między grupą zaufanych przyjaciół, gdzieś w krzakach ktoś znajduje faceta z wbitym… rożnem, też raczej nie. Co łączy obie sprawy? Ile wspólnego ma z tym wszystkim wspomniana grupa przyjaciół i ich bliscy? Czy Zuzannie, policjantce walczącej o szacunek kolegów, uda się to odkryć? A przede wszystkim czym albo kim tak naprawdę jest tytułowy Impet? Żeby się tego dowiedzieć, koniecznie musicie przeczytać tę książkę.
Trudno mi nie porównywać jej do Szkodliwego pakietu cnót, tym bardziej, że na jego tle wypada lepiej. Znajdziemy tu znów mnóstwo tematów. Przemyt zwierząt, farmy śmierci, romanse, rozstania i zdrady, problemy z dziećmi, rodzeństwo, które nagle zaczyna się kłócić, choć wcześniej poszłoby za sobą w ogień, rodzice przypominający sobie o istnieniu potomków po latach nieobecności, kryzys dotykający nawet najlepiej prosperujące firmy, walka o gwiazdki Michelina, ucieczka przed miłością i chorobliwe pragnienie bliskości, problem z alkoholem, odejście bliskich… Dużo? Mogłabym wymieniać dalej. I mogłabym znów zacząć narzekać na ten przesyt, ale… No właśnie, ALE, bo mimo wszystko Kobieta z Impetem naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Nie wiem czy to kwestia odpowiedniego nastawienia i tego, że wiedziałam już czego mogę się spodziewać; dobrej pory, bo wakacje zdecydowanie sprzyjają czytaniu takich książek; czy po prostu tego, że autorka z książki na książkę się rozwija. Ja widzę naprawdę dużą różnicę.
Przede wszystkim dałam się wyprowadzić w pole. Naprawdę, jakoś tak mnie ta Zaczyńska zamotała, że zupełnie straciłam czujność. Nie zgadłam kto zabił i pluję sobie w brodę, bo przecież były różne znaki na niebie i ziemi (i to od samego początku!), a ja jakoś totalnie, jak ślepiec jakiś obstawiłam zupełnie kogoś innego. Bogu ducha winnego tak a propos. Za to wielki plus.
Kolejny plus za postacie. Owszem, znów jest ich sporo, ale tym razem są chyba znacznie bardziej dopracowane i podczas czytania nikt mi się z nikim nie mylił. Każdy ma wady i zalety, każdy ma jakieś cechy charakterystyczne i to, co najważniejsze, cechy bardzo ludzkie, które pozwalają czytelnikowi na utożsamienie się z nimi. Każda z postaci ma też swoje problemy, od przyprawiających o śmiech ukrywanych romansów z niezbyt odpowiednim facetem, po bardzo poważne, takie jak na przykład początki alkoholizmu. Bohaterowie Kobiety z Impetem to naprawdę fajna grupa, fakt, że momentami nieco schematyczna, trochę opierająca się na utartych stereotypach, ale wzbudzająca ogrom ciepłych uczuć.
I wreszcie największy plus za to, czego najbardziej czepiałam się przy poprzedniej powieści – wielowątkowość. Tak, pod tym względem nic się nie zmieniło, wątków nadal jest sporo, Zaczyńska dalej wrzuca jak do wora bez dna, ale tym razem to wszystko ma jakiś sens. Jedno wynika z drugiego i mam wrażenie, że ominięcie chociaż jednego wątku mogłoby sprawić, że Kobieta z Impetem coś by straciła.
Najnowsza powieść Zaczyńskiej to lekka (przy czym wcale nie głupia!) powieść. Naszpikowana dobrym humorem, szalonymi pomysłami, z wciągającym wątkiem kryminalnym i niemniej ciekawymi wątkami pobocznymi. Idealna na okres wakacyjny.
Czy polecam? No polecam i… wierzę, że da się jeszcze lepiej. Czekam!
Mariola Zaczyńska, Kobieta z Impetem, Warszawa, Prószyński i S-ka 2014