Wielkie nadzieje w reżyserii Mike’a Newella to kolejna wariacja na temat powieści Karola Dickensa o tym samym tytule. Niestety, trudno mi ocenić wierność oryginałowi, czy porównać wersję książkową z filmową, bo po prostu nie znam pierwowzoru. Choć, jestem pewna, że najnowsza ekranizacja, nie odbiega od niego tak bardzo, jak wersja z 1998 r.
Gdy, będąc dzieckiem, Pip udziela pomocy zbiegłemu więźniowi, nie wie jeszcze, że to wydarzenie znacząco odmieni jego życie. Kilka lat później, otrzymując szansę wyjazdu do Londynu, nie wie też, że wielkie nadzieje, jakie wiąże z życiem w tym mieście, pozostaną niespełnione, a może i zawiedzione.
Trudno nie zauważyć kontrastu wielkiego miasta, jakim pozostawał XIX-wieczny Londyn, z wsią, z której Pip przez całe życie chciał uciec. Co zadziwiające, pomimo tego, że Londyn właśnie utożsamiany jest z bogactwem, czy życiem wygodnym i dostatnim, to jednak wieś, zdecydowanie spokojna i wesoła, wypada w tym zestawieniu znacznie lepiej.
Tytułowe wielkie nadzieje są uczuciem towarzyszącym każdemu z bohaterów filmu Newella. To nadzieje na lepsze jutro, na bogactwo, na życie w dostatku, ale też na wielką miłość, bycie blisko ukochanej czy na zemstę. Wielkie nadzieje żywi również widz, ale niestety, nie do końca zostają one spełnione.
Na pewno zachwyca kreacja Heleny Bonham Carter. Mam wrażenie, że to aktorka stworzona specjalnie do takich ról. Panna Havisham w jej wykonaniu jest nie tylko zimną kobietą, szukającą jak najokrutniejszej zemsty, ale też osobą głęboką zranioną, wzbudzającą nie tylko swego rodzaju niechęć, ale także ogromne współczucie. Patrząc na nią, nie sposób nie czuć żalu. Za straconą miłością, za zmarnowaną młodością, za tym, co minęło i już nie wróci. Uwagę widza, ilekroć pojawia się na ekranie, przyciąga także Ralph Fiennes w roli Magwitcha. Mężczyzny, całe życie uciekającego przed prawem, które, nie da się ukryć, bardzo mocno go skrzywdziło.
Przy tej, skądinąd znakomitej dwójce aktorów, para, na która powinniśmy zwrócić szczególną uwagę, jakby blaknie. Staje się zupełnie nieważna, bo zamiast śledzić rodzące się między Pipem (Jeremy Irvine) i Estellą (Holliday Grainger) uczucie i z zaciekawieniem przyglądać się losom tego pierwszego, z niecierpliwością czekamy na pojawienie się na ekranie Magwitcha albo panny Havisham. To w efekcie sprawia, że główny wątek zostaje zepchnięty gdzieś na drugi plan. Tym samym, mimo świetnych kostiumów, scenografii serwującej widzowi zapierające dech w piersiach obrazy i całkiem niezłego aktorstwa Wielkie nadzieje stają się propozycją dość przeciętną i raczej nie zapadającą na długo w pamięć. Szkoda.
Recenzja opublikowana na dlalejdis.pl