Anna Słabkowska to kobieta po pięćdziesiątce, która, przynajmniej według samej siebie ma względnie ułożone życie. Prawda jest taka, że jest kobietą dość samotną, skłóconą z siostrą, nie szukającą kontaktu z resztą rodziny, załamaną po śmierci matki, której nie może sobie wybaczyć, a przede wszystkim staczającą się w dół po równi pochyłej, przy sporej pomocy alkoholu, jej jedynego kompana. Wydawać by się mogło, że gorzej już być nie może, prawda? A jednak… do domu Anny trafia trzyletnia Ola, która właśnie straciła rodziców. I nagle okazuje się, że nikt inny nie może się nią zająć.

Ciężko jest przewartościować swoje życie w momencie pojawienia się dziecka. Tyle, że na ogół mamy na to przynajmniej dziewięć miesięcy, w trakcie których możemy przyzwyczaić się do tego, że już wkrótce wszystko się zmieni. Bohaterka Kołczewskiej tego czasu nie miała. Nie radząc sobie z własnym życiem, musiała zacząć sobie radzić także z życiem cudzym, które właściwie z dnia na dzień stało się od niej całkowicie zależne.

Dobrze udało się oddać Kołczewskiej wszystkie emocje targające główną bohaterką, na tyle dobrze, że podczas lektury przeżywamy wszystko wraz z Anną. Współczujemy, złościmy się, mamy ochotę się upić albo zwinąć się w kulkę i zamknąć przed światem. Nie zliczę ile razy miałam ochotę w trakcie czytania krzyczeć! Na dziadków Oli, na jej wujka, na nią samą, na prawników, na sędziów, na system i na ogromną niesprawiedliwość, jaka spotyka niestety nie tylko bohaterów książki, a na którą często nic nie można poradzić.

Na uwagę zasługują też postacie drugoplanowe, a wśród nich przede wszystkim dziadkowie Oli. Magda skupiona na sobie tak bardzo, że nie dostrzega nic poza czubkiem własnego nosa i Robert, wiecznie lękający się żony i o żonę, i to tak bardzo, że raz za razem lekceważy czy też zupełnie nie dostrzega potrzeb nie tylko innych ludzi (w tym własnej wnuczki), ale głównie samego siebie.

Przerażające są wizyty Anny, a później i pobyt Oli w pogotowiu opiekuńczym. Przerażające tym bardziej, że to miejsca nie wymyślone przez autorkę, a znane z naszej szarej rzeczywistości, niektórym znane aż nazbyt dobrze. Miejsca ponure, smutne, miejsca, w których pobyt niczemu winnych dzieci czasem przedłuża się w nieskończoność, z którym czasami nie ma żadnej drogi wyjścia.

W trakcie lektury wydawało mi się przez chwilę, że trzecia część, w której obserwować możemy Olę w wieku nastoletnim i u progu dorosłości, jest zupełnie zbędna. Że to bezsensowne przeciąganie tego, co powinno się dawno skończyć. Był nawet moment, kiedy poczułam przesyt całą tą historią i chyba dopiero po przewróceniu ostatniej kartki dotarło do mnie jak bardzo to pociągnięcie jej o wiele dalej, niż byśmy się spodziewali, było potrzebne. Jak zgrabnie dopełniło całość i ile książka by straciła, gdyby autorka zdecydowała się postawić ostatnią kropkę dużo wcześniej.

Kto, jak nie ja? to świetny, poruszający, mocny debiut. Z całego serca polecam, a sama czekam na kolejną książkę Kołczewskiej.

Recenzja opublikowana na dlalejdis.pl

Katarzyna Kołczewska, Kto jak nie ja?, Warszawa, Prószyński i S-ka 2013.